Gdy człowiek jest młody, wkracza dopiero w świat dorosłości, jego naturalny odruchem jest bunt. Bunt przeciwko normom, zakazom, wytycznym, jak żyć. Młodym wydaje się, że siat oczekuje od nich konkretnych celów, takich choćby jak posiadanie dzieci lub sukces zawodowy. Myślą, że gdy nie spełnią tych oczekiwać, to ludzie staną się ich oponentami, będą wrodzy lub zawiedzeni ich domniemaną porażką. Głoszą hasła, które mówią o ich niechęci do posiadania dzieci, rodziny bądź pieniędzy. Najczęściej ze strachu, że ktoś zmusi ich do podążania nudnymi, wydeptanymi ścieżkami. Ścieżki te, ich młodzieńcze umysły, widzą jako zniewalającą rutynę.
A przecież ich życie i ich wybory nikogo nie obchodzą.
Gdy przyjdzie zrozumienie, ta cudowna wolność myśli, mówiąca, że życie jest tylko ich sprawą, że społeczeństwo o nie nie dba, ach!, jaką ulgę odczuć mogą młodzi!
Jakaż wspaniała perspektywa otwiera się przed nimi! Tyle cudownych, szalonych w swej różnorodności opcji! Tyle kolorowych możliwości!
Dopiero dojrzałość pokazuje nam, że nie jesteśmy centrum wszechświata, że wszechświat owy wcale nie jest przeciw nam, nie tworzy żadnej opozycji. Ba! Rzec by można, iż on znajduje się gdzieś obok nas; stara się usunąć nam z oczu, byśmy zostali zepchnięci na sam jego skraj. A może on w ogóle nas nie widzi.
Naszą misją jest, by wyścielić sobie w życiu jak najwygodniejsze i wymarzone gniazdko. Ułożyć się spokojnie podle swych marzeń i celów, nie robiąc na złość samemu sobie. Jeśli są nimi nieustające podróże lub życie bez zobowiązań, to dążmy do tego. Jednakże czemu większość dojrzałych i świadomych siebie ludzi wybiera w końcu miłość i rodzinę? Czyżby młodzieńczy bunt prowadził do zrozumienia, że to tradycyjne wartości dają szczęście?
Dagme