Człowiek to istota wiecznie niedoskonała. Jego życie z góry skazane jest na klęskę. Kto nas zapamięta? Czy my właściwie odgrywamy jakąś rolę dla tego świata? Jakie są losy jednostki w dzisiejszym świecie? Czy jest ona zdolna przetrwać w świecie pieniądza i technologicznych nowinek? Czymże możemy być dla potomnych, skoro dla współczesnych jesteśmy niczym? Jak zbudować swój pomnik ze spiżu? Co obecnie może stać się owym przedłużeniem żywota, wspomnianym pomnikiem?
Każda godzina zbliża nas do śmierci, a zjawiska zachodzące wokół nas tylko nam to uzmysławiają. Życie jest niewiarygodnie krótkie i to właśnie przez swą efemeryczność staje się po prostu chwilą. Zatem – kimże jest człowiek? Jesteśmy ludźmi absurdalnymi. Wnosimy swój kamień na górę każdego dnia, przypominamy Syzyfa wykonującego swą karę, ale za co pokutujemy? Może za naszą powierzchowność, powszedniość. Czy brak nam ekspresji? Topimy się w błocie nicości. Jednak kiedy utoniemy? Czy naszym celem jest śmierć?
Tylko my mamy wpływ na nasz los, jednak to los jednostki uzależniony jest od losu ogółu, a to nigdy nie sprawi, iż oderwiemy się od szarej rzeczywistości, nigdy nie będziemy szczęśliwi. A skoro nigdy nie będziemy szczęśliwi, to czy nie jest absurdalnym istnienie takiego pojęcia jak owe szczęście? Jednostka nigdy nie będzie wolna, bo wolność tak, jak i nasza egzystencja trwa tylko chwilę… Człowiek, zatem, jest rozdarty – z jednej strony chciałby dotknąć nieba, rozkoszując się uczuciem wolności, zaś z drugiej strony dostrzega łańcuchy, na których jest uwiązany – poczucie obowiązku i odpowiedzialności za drugiego człowieka, co powoduje, iż w rzeczywistości nigdy nie osiągnie satysfakcji z tego, co przeżywa. To uczucie wywołuje w jednostce rozgoryczenie; izoluje się od świata, obwiniając go o niemożność poczucia euforii, tym samym, skazując się na samotność. Poczucie alienacji nasila się z każdym dniem. Absurdalność egzystencji trzciny myślącej staje się większa i tu powstaje pytanie – wtaczać kamień na górę, czy poddać się i odejść? Tylko co się wtedy z nami stanie? Czy będziemy wolni? Czy będziemy szczęśliwi?
Jednak ów kamień daje nam niejaką satysfakcję; to on przypomina, że żyjemy. To po to, by go wtaczać budzimy się codziennie rano – w lepszym bądź gorszym stanie, ale budzimy. Czym jest ten kamień? Zwykłą troską albo i znaczącym problemem, z którym nie zawsze można dać sobie radę. Ale czy opłaca się walczyć? Tak. Walka toczy się o nas samych; nie możemy być przeciwko sobie, nawet jeśli jesteśmy wbrew sobie, wbrew własnym ideom, wbrew własnemu sumieniu. Nie możemy być wrogiem dla siebie, skoro i tak wielu nieżyczliwych dookoła nas. To ten kamień jest jednocześnie naszym celem jak i utrapieniem. Łzą na powiece i boleścią w sercu, ale to on równocześnie przynosi nam ukojenie, jest naszą misją, którą powinniśmy wypełnić. Nawet jeśli musimy ją wielokrotnie powtarzać. Może na drodze na górę znajdziemy kogoś takiego jak my? Zagubionego, zniechęconego? Podajmy mu dłoń! Ulży. Zrobi się cieplej. Może nie istnieje takie pojęcie jak szczęście, ale nie mamy na to wpływu. Musimy udowodniać każdego dnia swoją wartość, udowodnijmy jak wielką wartością jest zwykła, ludzka życzliwość, która tak zwykła, a jednocześnie tak niepospolita. Boimy się mówić o tym, że jesteśmy radośni, że jesteśmy szczęśliwi u boku drugiej osoby – matki, kochanki, męża, przyjaciółki – ale jeszcze głębszy lęk rodzi się wówczas, gdy nadchodzi pora mówić o codziennych lękach, utrapieniu. Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi! Człowiek, by egzystować, potrzebuje jednego – drugiego człowieka.
EiA -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz