poniedziałek, 25 października 2010

Miasto

Lubię miasto, jego ciemne popękane chodniki, jego zmęczenie na wiekowych twarzach szarych budynków. Bezimienność tłumów, przypływających zewsząd; tłumów, które wciąż śpieszą się i dążą. Idę powoli, spokojnie, jestem tylko obserwatorem tego chaosu a nie uczestnikiem wielkiej gonitwy życia. Setki ludzi, tysiące celów.
Celów? Bezsensownych dążeń w miałkiej codzienności; dążeń zabijających piękno chwili. Setki ludzi mają zacięte twarze, zbyt skupieni na sobie, nie doceniają magii ulic, tych efemerycznych przebłysków ich smutnej urody. Ulice te – zlekceważone i obrażone, jak panny, których wdzięki zostały niezauważone – błyskają zalotnie oczami zakurzonych okien. Czy jest coś bardziej tragicznego od zignorowanego piękna? Lecz czasem ktoś - może to będziesz Ty, może to będę ja – rozkoszuje się secesyjnym eklektyzmem facjat wysokich kamienic, ulotnym urokiem kapryśnych gzymsów. Cudowne uczucie! W tej dżungli traktów, w gęstwinie murów – nikt nas nie zna! Przemierzam betonowe płyty, jedna za drugą; tu, wśród ludzi, rozumiem, czym jest samotność.
Samotność i bezcelowość. Oddycham szybko miejskim powietrzem, które czyni wolnym. Powietrzem zanieczyszczonym mnogością moich myśli. A może... może celem jest chwila? Godziny; dzień pośród brzydkich tramwajów, zwanych pożądaniem – pożądaniem szybkiego dotarcia do kresu wszystkiego? Carpe diem? Chwyć ze mną każdy dzień, nie myśl o przyszłości. Żyj, zamiast myśleć o życiu!
Spaceruję alejami, bawiąc się w myślach moim nowych natchnieniem, moją beztęsknotą przyszłości. Gram w wyobraźni chwilą beztroski, zanim minie, przegrana w świecie dążenia.

Dagme

sobota, 23 października 2010

Zapchajdziurowanie



To się chyba nazywa zator. Zbyt wiele przemyśleń i za dużo emocji zgromadziło się w moim małym ciele i zastałym umyśle. Nie mogę nic zrobić. Sama siebie rozpraszam. Siedzę w ciszy przy otwartym oknie, by wdychać chłodne, orzeźwiające powietrze i nic. Skupienie to coś, za co oddałabym dziś nawet… no właśnie trudno stwierdzić, co jest dla mnie ważne.
Czym się leczy taki zator? Jakaś operacja będzie konieczna? I jaka długa jest po niej rekonwalescencja? Stać mnie na to? Fizycznie, psychicznie… Mam wrażenie, że zaraz umrę w wielkim bólu. Coś w rodzaju nagłego wybuchu… Rozprysnę się, a wybuch nastąpi z taką siłą, że gdyby ktoś chciał mnie pozbierać do kupy straciłby wieki na szukanie poszczególnych części… Zresztą… One już są daleko… Wewnątrz mnie, ale wobec siebie tak odległe…
Sprzeczność na sprzeczności. I jeszcze to pytanie: a co czyni kogoś spójnym? Zespół cech, zachowań itd., które pasują do siebie – kto je ustala?! A może to, co ja mam w sobie tworzy unikatową całość… Może to nie sprzeczności, może to taki wariant, jeden z sześciu miliardów, może nie muszę nikogo i niczego przypominać tym, co myślę, tworzę, czuję, jak reaguję.
Jednak, gdy widać jakieś podobieństwa do innych istot, człowiek czuje się bezpieczniej… A bez poczucia bezpieczeństwa niczego nie można zdziałać.
Może muszę się zgodzić na sklonowanie swego ja w kilkunastu egzemplarzach, które grzecznie powskakują do odpowiednich szufladek? To z pewnością mniej bolesne od posiekania się i rozłożenia kawałków siebie w tychże szufladkach.
Kim ja jestem?… Jaka jestem?… I czy nie za stara, by zadawać te pytania? A co, jeśli zadaje się je sobie do końca życia? Albo, co gorsza, po nim? Och, jedyną rzeczą, która może mnie teraz zająć całą sobą i odciągnąć od tych piekących rozważań, jest ciastko wiśniowe z maka.

Sevdi Kemalettin