Lubię miasto, jego ciemne popękane chodniki, jego zmęczenie na wiekowych twarzach szarych budynków. Bezimienność tłumów, przypływających zewsząd; tłumów, które wciąż śpieszą się i dążą. Idę powoli, spokojnie, jestem tylko obserwatorem tego chaosu a nie uczestnikiem wielkiej gonitwy życia. Setki ludzi, tysiące celów.
Celów? Bezsensownych dążeń w miałkiej codzienności; dążeń zabijających piękno chwili. Setki ludzi mają zacięte twarze, zbyt skupieni na sobie, nie doceniają magii ulic, tych efemerycznych przebłysków ich smutnej urody. Ulice te – zlekceważone i obrażone, jak panny, których wdzięki zostały niezauważone – błyskają zalotnie oczami zakurzonych okien. Czy jest coś bardziej tragicznego od zignorowanego piękna? Lecz czasem ktoś - może to będziesz Ty, może to będę ja – rozkoszuje się secesyjnym eklektyzmem facjat wysokich kamienic, ulotnym urokiem kapryśnych gzymsów. Cudowne uczucie! W tej dżungli traktów, w gęstwinie murów – nikt nas nie zna! Przemierzam betonowe płyty, jedna za drugą; tu, wśród ludzi, rozumiem, czym jest samotność.
Samotność i bezcelowość. Oddycham szybko miejskim powietrzem, które czyni wolnym. Powietrzem zanieczyszczonym mnogością moich myśli. A może... może celem jest chwila? Godziny; dzień pośród brzydkich tramwajów, zwanych pożądaniem – pożądaniem szybkiego dotarcia do kresu wszystkiego? Carpe diem? Chwyć ze mną każdy dzień, nie myśl o przyszłości. Żyj, zamiast myśleć o życiu!
Spaceruję alejami, bawiąc się w myślach moim nowych natchnieniem, moją beztęsknotą przyszłości. Gram w wyobraźni chwilą beztroski, zanim minie, przegrana w świecie dążenia.
Dagme
Dobre.
OdpowiedzUsuń