sobota, 15 stycznia 2011

Bezczas

Czy czekasz, aż coś zmieni Twoje życie? Czekasz, aż coś przerwie dni Twojej beznadziei?

Błąkając się samemu, pośród nocy; w samotności, wciąż czekasz na świt.
Na grom, błyskawicę, która napełni chłód dnia ogniem, dreszczami elektryczności.
Na promyczek słońca, który stworzy tęczę na nieboskłonie Twojej uśpionej fantazji.
Na znak cudowny, dany od samego losu, znak czytelny, jak klucz powracających ptaków na wiosnę, na ten wyraźny sygnał, że teraz, już, zaczyna się nowe życie!
Czekasz, aż nadejdzie dzień, gdy otworzy się wieczność, bezczas cudowny jak zakochanie.
Błąkasz się samemu, o dusznym świcie, pośród porannej mgły, i czekasz na moment.
Może to będzie obcy człowiek, który powie Ci, jak żyć? Albo anioł wstąpi z niebios i pokaże Ci, jak poradzić sobie z rzeczywistością?
Mgła kłębi się na ulicach, zasłania ścieżki, proszące, byś szedł po ich śladach. Idziesz więc, jak dziecko, po omacku, w srebrnoszarych chmurkach i zawirowaniach. Znów nie wiesz, dokąd dążysz.
Gubisz się samotnie w przygaszonym świetle południa, cały w płatkach sypiącego śniegu.
Poezja, gdzie jest poezja? Czy umarła całkiem w bezdusznym świecie maszyn; popartowej percepcji przełomu wieków? Pośpiech i konformizm nie są przyjaciółmi liryki.
Szukasz poezji, czegoś, co zmieni codzienność w szalony, rozdygotany kalejdoskop chwil. Wątpisz, czy to szaleństwo istnieje; wiara w człowieka jako bożą iskrę powoli się wypala; jednak coś nie pozwala Ci zwątpić do końca, chwytasz się wciąż nadziei, że kiedyś odżyją dawno zapomniane zaklęcia; że magia powróci.
Wieczór i zachód słońca przynosi kolejne rozdygotane goryczą rozczarowanie. Kolejny dzień przeobraża się w pamięć, zamienia się w smętne wspomnienie. A nowe wciąż nie nadeszło.
Żaden znak, żadna cudowna iluminacja – znów została tylko niezmienna samotność, znów to samo zwątpienie w sens.
To chyba czas. Właśnie nadszedł czas, byś sam zmienił swoje życie, nadał mu cel. Już dość próżnego czekania na pomocną rękę, która nigdy się nie pojawi. Koniec nocy, gdy bezczynnie rozpaczając, uważałeś się za ostatniego obrońcę prawdy. Porzuć ścieżki brodzące w ciężkich oparach absurdu, wyjdź na drogę szeroką, która przeznaczona jest dla panów swojego życia.
Na drodze tej czeka Ona, skąpana w wiosennym świetle; i wszystkie noce są przepełnione czułością w jasnym blasku księżyca. Wszystkie z chwil pełne są migoczących gwiazd, malutkich luster miłości. Zajrzyj w te lustra, zobacz siebie – nie na to czekasz? A jeśli czekasz, to co Cię powstrzymuje przed krokiem naprzód, brak odwagi?
Myślę, że masz ją w sobie, bardzo głęboko. Myślę, że wciąż masz szansę ruszyć w podróż traktem zwycięzców.

Dagme

Mizoginizm

Takie dalekie, a jak uciążliwe
Zbliżyć się do was – dla mnie niemożliwe.
Patrzę z oddali, brzydzę się ukradkiem,
Bym się nie zetknął z którąś z was przypadkiem.
Widzę stąd dużo – wasze „osiągnięcia”:
Szczyty próżności w miałkim rozgadaniu,
Wraz fala myśli, kolejne wahnięcia,
Lecz dno rozsądku, rozum w poważaniu.

Pełno was, mnogo, świat oplątujecie
W spocony splot ciał wkrótce go zepchniecie.
W spazmach zazdrości wyplujecie ducha,
Jak wypluwacie wnętrze swego brzucha
Wszystko, co żywe tylko przenosicie,
By po tej służbie obmyć swoje ciała,
A choć urokiem znowu mnie spoicie
Wasza nagroda – zbyt niska, za mała!

Nie mówcie do mnie ani jednym słowem,
Wasz głos to dla mnie jakby cios kamieniem
Nie chcę sympatii, spuszczam nisko głowę.
Blady uciekam przed ciepłym ramieniem
Co po uśmiechach, zalotnych spojrzeniach,
Słodkim zapachu czy powabach ciała…
Nie mogę was chcieć nawet dla zmartwienia,
Ażeby żadna zawodu nie miała.

Może niestety, żadna z was w przyszłości
Nie będzie krzyczeć mojego imienia;
Jestem uparty w swojej przypadłości –
Poznaję nowe, lecz nic się nie zmienia
Nie usłyszycie też mojego głosu,
Umilkł, zamknięty zimnymi ustami.
Tylko wzrok chciwy nie posłuchał losu
I wciąż uparcie podąża za wami.

Nie mam ochoty na bliższe poznanie
Jestem dla siebie, choćbym mógł inaczej
Nic nas nie łączy, nie przekraczam granic –
Za nimi obcość, w której nic nie znaczę.
Odrębne światy nie muszą wojować,
Jeden przed drugim niech dobrze się schowa!
Jeszcze niczego od siebie nie chcemy –
Nad czyim grobem wspólnie zapłaczemy?

Z głową w poduszce połóż się, ofiaro
I nie odwracaj… zaraz przyjdzie druga –
Ma oprawczyni nasyci cię karą,
Lecz nie rozpaczaj – ta noc będzie długa.
Anioł przyleci porwać wasze serca,
Koniec igraszek, to dla was morderca…
Mściciel zrodzonych w ciemny pokój runął
Dwa puste ciała ku sromocie zsunąć!

Reaktor