Takie dalekie, a jak uciążliwe
Zbliżyć się do was – dla mnie niemożliwe.
Patrzę z oddali, brzydzę się ukradkiem,
Bym się nie zetknął z którąś z was przypadkiem.
Widzę stąd dużo – wasze „osiągnięcia”:
Szczyty próżności w miałkim rozgadaniu,
Wraz fala myśli, kolejne wahnięcia,
Lecz dno rozsądku, rozum w poważaniu.
Pełno was, mnogo, świat oplątujecie
W spocony splot ciał wkrótce go zepchniecie.
W spazmach zazdrości wyplujecie ducha,
Jak wypluwacie wnętrze swego brzucha
Wszystko, co żywe tylko przenosicie,
By po tej służbie obmyć swoje ciała,
A choć urokiem znowu mnie spoicie
Wasza nagroda – zbyt niska, za mała!
Nie mówcie do mnie ani jednym słowem,
Wasz głos to dla mnie jakby cios kamieniem
Nie chcę sympatii, spuszczam nisko głowę.
Blady uciekam przed ciepłym ramieniem
Co po uśmiechach, zalotnych spojrzeniach,
Słodkim zapachu czy powabach ciała…
Nie mogę was chcieć nawet dla zmartwienia,
Ażeby żadna zawodu nie miała.
Może niestety, żadna z was w przyszłości
Nie będzie krzyczeć mojego imienia;
Jestem uparty w swojej przypadłości –
Poznaję nowe, lecz nic się nie zmienia
Nie usłyszycie też mojego głosu,
Umilkł, zamknięty zimnymi ustami.
Tylko wzrok chciwy nie posłuchał losu
I wciąż uparcie podąża za wami.
Nie mam ochoty na bliższe poznanie
Jestem dla siebie, choćbym mógł inaczej
Nic nas nie łączy, nie przekraczam granic –
Za nimi obcość, w której nic nie znaczę.
Odrębne światy nie muszą wojować,
Jeden przed drugim niech dobrze się schowa!
Jeszcze niczego od siebie nie chcemy –
Nad czyim grobem wspólnie zapłaczemy?
Z głową w poduszce połóż się, ofiaro
I nie odwracaj… zaraz przyjdzie druga –
Ma oprawczyni nasyci cię karą,
Lecz nie rozpaczaj – ta noc będzie długa.
Anioł przyleci porwać wasze serca,
Koniec igraszek, to dla was morderca…
Mściciel zrodzonych w ciemny pokój runął
Dwa puste ciała ku sromocie zsunąć!
Reaktor
czyż to nie jest genialne?
OdpowiedzUsuń