Pal, mistrzu, ognia – strzelaj prosto we mnie
Tak, żywym ogniem mą duszę potraktuj
Bo nasze słońce właśnie w górze blednie
Już nie złamiemy więcej szczurzych paktów.
Chodź, lubieżniku – prowadź w ogień śmiało
Drogą obrazów chtonicznie gwałtownych,
Żeby me serce w strzępy się krajało,
Żebym usłyszał krzyk ciała odmowny.
Wróćmy do portu – my, uciekinierzy.
Jako buntownik chcę zaanektować
Latarnię morską w ciemnej, krzywej wieży
I zwodzić z niej innych, co łamią me słowa.
Od strony lądu wiatr nam w plecy wieje.
Nie chcę czuć chłodu – przed nami jest morze,
Co lepkim ciepłem serce me rozgrzeje
I powiedzie w noc, w której gasną zorze.
Jesteś piratem, prujesz lustro wody –
Morza pustych słów, odartych z znaczenia.
Obcy niech toną, zrzućmy na nich kłody,
Zniszczmy im statki siłą odurzenia!
Strzaskamy maszty, ograbimy skarbiec,
Weźmiemy branki na nasze haremy;
Ostatni skok w toń, przy wielbłądzim garbie –
Obydwaj wiemy, że nie istniejemy.
Ach, znów pijani idziemy w nieznane
Przez las cyrkowy nieznoszący życia
Zamknięci w klatce, uciekli nad ranem,
Choć bez mundurów, są nie do ukrycia.
Obyś mnie znalazł, jeśli gdzieś odpłynę!
Nie lubię czekać aż ktoś mnie pochwali;
Jak nie znasz drogi, szukaj za Berlinem –
Szukam tam słowa mocy gradu stali.
Wstawaj cesarzu, już nie czas konania.
Kolejne drogi chcą chleba i igrzysk.
Pójdziemy nimi, niech Bóg nas ochrania,
Kolejny martwy już na drodze iskrzy.
Tak, barbarzyńcy! My ich pra-synowie,
Chociaż ich gwałtów już nie pamiętamy.
Znamy ich zieleń, las czyny opowie,
Zboża napoją a ukoją damy.
Dzisiaj już pustka… wszędzie demokraci
Dzikość wpisana do papierów serca
Lubą księgowość urzędnik zeszmacił
Ale sam martwy, z plastiku morderca!
Gdzie mury, zamki, życie trwa za lasem:
Wesoły zastęp już tam obozuje,
Ich głos gnie puszczę – oni mają rasę!
I żaden mieszczuch głów im nie opluje.
Za tym obrazem mogę tylko tęsknić
Wpajam go w siebie, pomagasz mi jeszcze…
Żar tylko w słowie i w napoju tętni
Kto to utrwali, będzie nowym wieszczem!
Słowo zstąpiło, przerzuć szybko strony:
Znów Stół Okrągły – ten zjazd familijny
Gdzie zakaz wstępu dla wydziedziczonych;
Prąd odłączają – kolejny sen śnijmy!
Czy w Abisynii spotkałeś Lwa Judy?
Czy go wezwałeś (jako Króla Królów)
Na pomoc bratu z Hiszpanii zatrutej –
Don Carlosowi, dziedzicowi bólów?
Broń na powozy, do kieszeni złoto,
Wódka dla Indian, Ajnów i Murzynów!
W koloniach jestem niezbędnym idiotą,
Pariasi milczą, pracując na synów.
Słupowi soli rzeka moczy nogi
Dzwon z wieży odpadł, filister skradł linę
Nie doczekałeś tej ostatniej trwogi
I słodka cisza przytula twą minę…
Dobrze wiem, że Ty już mi nie odpowiesz
Krew wkrótce zaschnie, nikt nas nie podniesie;
Stoczeni na dno, zatańczymy w rowie
Z nawozem dla drzew w najciemniejszym lesie.
W sztuce wyparcia wytrwale się szkolę:
Na ścianie schemat translatio imperii…
Imperium dmie w nas, kochamy symbole
(Ostatni kongres zbędnej fanaberii)!
W oddali burza zalewa nam pola,
Dzielnych kompanów zostało niewielu…
W drodze nad morze uliczna swawola,
Byle do portu – prawda, przyjacielu?
Reaktor
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz