poniedziałek, 12 października 2009

O Czarna Lilijo!

O Ciebie się wielcy tej ziemi biją,
Rzucają w przepaść całe swe narody -
W głębi trzymając prawdziwe powody.
Jednak dla Ciebie zabijając, żyją!

To kocioł wielki: myśli, słowa, czyny
W taniec szaleńczy z werwą się wprawiają,
Myśl niezbywalną z siebie wyrzucają:
Ty jedyna, ja jedyny?

Patrzę na siebie, patrzę na Ciebie -
Myślę: czy życie jednak nic nie warte?
Plany, marzenia wciąż idą w zaparte...

Chciałbym obudzić się w niebie -
Nieraz marzę, że już jestem.
Wrażenie naprawdę częste...

Gdy szedłem kiedyś łąką przeznaczenia,
Uwagę przyciągnął pewien lichy kwiatek -
Stanąłem, patrzę: niemały gagatek!
I tak zostałem, jakby od niechcenia.

Przychodzą burze, ja głupi - zostałem.
Grzmiało, czekałem - gdy wszystko ustało
Lilijkę z grządki wiatrzysko wyrwało?
Moja to wina! Mało się starałem...

Zniknęła z życia, kobieta, puch marny
Idę ułożyć sobie stos ofiarny.
Ogień wewnętrzny będzie na nim płonął!

Że nie zewnętrzny? Ja z wielką przykrością
Budzę się i wiem, że Śmierć jest miłością!
To jak nienawiść, a kto nią nie zionął?

Czas który mija, rany ma zaleczyć.
Gorzeją? Płoną? - Lód tu rozwiązaniem.
Gdy ogień zgaśnie, już wszystko ustanie -
Prócz przestrogi, by znów się nie skaleczyć.

Brak godnych czucia walorów?
Czarne życie, biała śmierć -
Oto ma najskrytsza chęć.
Dwojga przeciwnych kolorów...

Gdy Czarna Lilija zwiędnie,
Chęci do walki się skończą.
Ja będę tym, co przybiegnie
Na pogrzeb z białą opończą.

Wołam! Wyję o wolność życia ducha!
Śmierci! Czy Ty mnie nie słuchasz?


Reaktor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz