Gdy człowiek jest młody, wkracza dopiero w świat dorosłości, jego naturalny odruchem jest bunt. Bunt przeciwko normom, zakazom, wytycznym, jak żyć. Młodym wydaje się, że siat oczekuje od nich konkretnych celów, takich choćby jak posiadanie dzieci lub sukces zawodowy. Myślą, że gdy nie spełnią tych oczekiwać, to ludzie staną się ich oponentami, będą wrodzy lub zawiedzeni ich domniemaną porażką. Głoszą hasła, które mówią o ich niechęci do posiadania dzieci, rodziny bądź pieniędzy. Najczęściej ze strachu, że ktoś zmusi ich do podążania nudnymi, wydeptanymi ścieżkami. Ścieżki te, ich młodzieńcze umysły, widzą jako zniewalającą rutynę.
A przecież ich życie i ich wybory nikogo nie obchodzą.
Gdy przyjdzie zrozumienie, ta cudowna wolność myśli, mówiąca, że życie jest tylko ich sprawą, że społeczeństwo o nie nie dba, ach!, jaką ulgę odczuć mogą młodzi!
Jakaż wspaniała perspektywa otwiera się przed nimi! Tyle cudownych, szalonych w swej różnorodności opcji! Tyle kolorowych możliwości!
Dopiero dojrzałość pokazuje nam, że nie jesteśmy centrum wszechświata, że wszechświat owy wcale nie jest przeciw nam, nie tworzy żadnej opozycji. Ba! Rzec by można, iż on znajduje się gdzieś obok nas; stara się usunąć nam z oczu, byśmy zostali zepchnięci na sam jego skraj. A może on w ogóle nas nie widzi.
Naszą misją jest, by wyścielić sobie w życiu jak najwygodniejsze i wymarzone gniazdko. Ułożyć się spokojnie podle swych marzeń i celów, nie robiąc na złość samemu sobie. Jeśli są nimi nieustające podróże lub życie bez zobowiązań, to dążmy do tego. Jednakże czemu większość dojrzałych i świadomych siebie ludzi wybiera w końcu miłość i rodzinę? Czyżby młodzieńczy bunt prowadził do zrozumienia, że to tradycyjne wartości dają szczęście?
Dagme
Forpoczty - Reaktywacja!
niedziela, 29 stycznia 2012
poniedziałek, 12 grudnia 2011
* * * * *
Pozwól upaść w głębiny smukłym wieżom.
Przekonaj słońce, by świeciło na mój cień.
Przegoń sępy, co snują się nad moją głową.
Wypuść smutną gołębicę w chmurny dzień.
Zdejmij srebrny blask z księżyca.
Nalej wina do zdartego trzewika.
Stwórz coś z piachu i ruin nadziei,
Gdy śmierci ramiona Cię obejmują.
Pozwól sobie upaść aż na dno swej duszy.
Może tam się znajdzie, ktoś, kto cię pocieszy.
Usuń ze swego ciała strzępy raniące.
Spojrzyj z nadzieją na słońce. Nieistniejące.
P. V. (przekład: Dagme)
Przekonaj słońce, by świeciło na mój cień.
Przegoń sępy, co snują się nad moją głową.
Wypuść smutną gołębicę w chmurny dzień.
Zdejmij srebrny blask z księżyca.
Nalej wina do zdartego trzewika.
Stwórz coś z piachu i ruin nadziei,
Gdy śmierci ramiona Cię obejmują.
Pozwól sobie upaść aż na dno swej duszy.
Może tam się znajdzie, ktoś, kto cię pocieszy.
Usuń ze swego ciała strzępy raniące.
Spojrzyj z nadzieją na słońce. Nieistniejące.
P. V. (przekład: Dagme)
czwartek, 24 listopada 2011
Listopad
Diabeł polał już strzemiennego;
zebrała się czortów wieczornych gromada.
Początek bezczasu codziennego,
za oknem dżdżysty listopad pada.
Śmieją się mewy w perlistym sztormie,
gdzieś z głębin morskich słychać serce Twoje,
czuję, jak skrzydłami na wietrze łopocze.
W całej mojej niepogodzie i słocie,
w brudnym, listopadowym błocie,
Twój żar rozgrzewa te smętne nastroje.
Nocnych czortów gromada już pijana,
ja nie chcę czekać na miłość epokę,
wódki jeszcze wleję w siebie trochę
i szukać Cię będę po tchu brak, kochana.
P.V. i Dagme
zebrała się czortów wieczornych gromada.
Początek bezczasu codziennego,
za oknem dżdżysty listopad pada.
Śmieją się mewy w perlistym sztormie,
gdzieś z głębin morskich słychać serce Twoje,
czuję, jak skrzydłami na wietrze łopocze.
W całej mojej niepogodzie i słocie,
w brudnym, listopadowym błocie,
Twój żar rozgrzewa te smętne nastroje.
Nocnych czortów gromada już pijana,
ja nie chcę czekać na miłość epokę,
wódki jeszcze wleję w siebie trochę
i szukać Cię będę po tchu brak, kochana.
P.V. i Dagme
środa, 5 października 2011
Moje miasto - początek rozmyślań
Powietrze w tym mieście jest takie duszne. Przymglone dawnych kochanków smutkiem.
Ciężkie jest ołów, jak myśli powolne, wyblakłe wspomnienia. Wyjątkowo ciężkie powietrze.
Gdy raz tu zbłądzisz, nie masz ucieczki. Wpadniesz w trującą pułapkę snów. Gdy sen się spełni – przepadłeś. Nie ma już stąd żadnych wolności dróg. Kręte uliczki, granitowy bruk – zapętlisz się w nich; wędrowcze – przegrałeś! Spójrz prawdzie w oczy!
Przegrałeś z tym miejscem, z tym miejscem uroczym. Przegrałam i ja, we wczesnej młodości, mogłam wyjechać, lecz nie wyjadę, zostanę. Zostanę tu, jak wszyscy tutejsi i obcy; ci obcy, których z dalekich stron przyciągnęła tajemna siła kamiennego uroczyska.
Dlaczego obcy zostają? Ich sen się spełnił? Zaznali wyśnionych miłości? W dalekim mieście, na skraju nicości?
Dagme
Ciężkie jest ołów, jak myśli powolne, wyblakłe wspomnienia. Wyjątkowo ciężkie powietrze.
Gdy raz tu zbłądzisz, nie masz ucieczki. Wpadniesz w trującą pułapkę snów. Gdy sen się spełni – przepadłeś. Nie ma już stąd żadnych wolności dróg. Kręte uliczki, granitowy bruk – zapętlisz się w nich; wędrowcze – przegrałeś! Spójrz prawdzie w oczy!
Przegrałeś z tym miejscem, z tym miejscem uroczym. Przegrałam i ja, we wczesnej młodości, mogłam wyjechać, lecz nie wyjadę, zostanę. Zostanę tu, jak wszyscy tutejsi i obcy; ci obcy, których z dalekich stron przyciągnęła tajemna siła kamiennego uroczyska.
Dlaczego obcy zostają? Ich sen się spełnił? Zaznali wyśnionych miłości? W dalekim mieście, na skraju nicości?
Dagme
czwartek, 9 czerwca 2011
Kolorowe bąbelki
Już dawno rauszmitly osłabły,
Osłabnąć tylko nie możemy my.
Pcha nas coś i gna w dal.
I pytanie rozbrzmiewa ciche:
Co będzie tam i będzie jak?
Nie wiedząc nic, pakujemy ten świat,
Po to, by zbudować własny tam.
Jednak zaraz wracamy tu
Stargani szczęściem, że znów
Udało się nie dorosnąć nam.
Kolejny raz zostawiliśmy bagaż
Swych niewyśnionych snów.
Możliwe dla nas niemożliwym,
Osiągalne nigdy dotkniętym.
Bo na tym siła polega zaklęcia,
By płakać za tym, co jest
I szczęściem nazywać nigdy nic.
EiA
poniedziałek, 30 maja 2011
www.forpoczty.pl
poniedziałek, 25 kwietnia 2011
Bądź moim...
Bądź moim Kurtem Vonnegutem, pełnym ciężkiej ironii.
Baw się lekkością bytu niczym Kundera;
niech się ten czas wiosenny znów rozplata i otwiera.
Bądź moim Broniewskim, tonącym w nocnym alkoholu miłości;
niech urosnę w Tobie w legendę,
ale nie w nieszczęście.
Stań się Villonem, stań się Baudelairem;
ciemną dekadencją przyćmij ostatnią gwiazdę na niebie.
Bądź moim Rimbaudem, rozpal ognie niebieskie;
ja będę jak wierny Verlaine,
na każde skinienie.
Dagme
Baw się lekkością bytu niczym Kundera;
niech się ten czas wiosenny znów rozplata i otwiera.
Bądź moim Broniewskim, tonącym w nocnym alkoholu miłości;
niech urosnę w Tobie w legendę,
ale nie w nieszczęście.
Stań się Villonem, stań się Baudelairem;
ciemną dekadencją przyćmij ostatnią gwiazdę na niebie.
Bądź moim Rimbaudem, rozpal ognie niebieskie;
ja będę jak wierny Verlaine,
na każde skinienie.
Dagme
Maria Komornicka - kurze Lebensgeschichte
Maria Komornicka vel Piotr Odmieniec Włast wurde am 25. Juli 1876 in Grabów geboren. Eine polnische Schriftstellerin, Dichterin, Übersetzerin und Kritikerin der Moderne.
1889 ist Maria Komornicka nach Warschau gekommen, wo Professor Piotr Chmielowski ihr einen Literaturunterricht erteilte. Kurze Zeit studierte sie an der Universität Cambridge in Großbritannien.
Sie war auch mit Wacław Nałkowski und Cezary Jellenta befreundet.
1898 heiratete sie den polnischen Dichter, Jan Lemański. Diese Heirat dauerte aber nur zwei Jahre.
1907 brannte sie ihr Damenkleid und seitdem trug sie einen Namen von Piotr Odmieniec Włast.
Am 8. März 1949 starb sie/er in der psychiatrischen Klinik in Izabelin (in Nähe von Warschau).
EiA
1889 ist Maria Komornicka nach Warschau gekommen, wo Professor Piotr Chmielowski ihr einen Literaturunterricht erteilte. Kurze Zeit studierte sie an der Universität Cambridge in Großbritannien.
Sie war auch mit Wacław Nałkowski und Cezary Jellenta befreundet.
1898 heiratete sie den polnischen Dichter, Jan Lemański. Diese Heirat dauerte aber nur zwei Jahre.
1907 brannte sie ihr Damenkleid und seitdem trug sie einen Namen von Piotr Odmieniec Włast.
Am 8. März 1949 starb sie/er in der psychiatrischen Klinik in Izabelin (in Nähe von Warschau).
EiA
Słodki smak goryczy
O czym, o kim? O ludziach, którzy gonią ślepo, sami nie wiedząc, za czym; mając słońce, szukają deszczu. Wyruszają w daleką podróż bez żadnego bagażu, nie wspominając o jakimkolwiek zabezpieczeniu. Oni wszystko zostawiają otwarte, nie mają w zwyczaju oglądać się za siebie. Po prostu nie boją się przeciągów. Zamiast okien, od razu otwierają balkony. A ich pamięć jest wyjątkowo krótkotrwała. Nie mogą zacząć od pagórków, od razu pociągają ich najwyższe szczyty, mimo że nie umieją nawet stąpać po prostej drodze. Chcą wejść wysoko, ale upadają jeszcze niżej. Stawiając wszystko na jedną kartę, odrzucają myśl o tym, że wszystko może już minąć. Bezpowrotnie.
Nie potrafią stać w miejscu. Muszą biec, mimo że tak szybko dostają zadyszki. Ryzykują. Uczą się na błędach żadnych. Wstają, żeby upaść.
Frustraci, niezdecydowani somnambulicy, a może zwyczajni nieszczęśliwcy? Po prostu ślepi, niepotrafiący dostrzec swego szczęścia, raniąc przy tym tych, którzy stoją tak blisko. Odrzucają ich, tak naprawdę, nie umiejąc bez nich żyć. Ich prawem jest znikanie bez słowa, zbędnych wyjaśnień, ale ich Anioł Stróż musi być przy nich zawsze. Jeśli odejdzie, choć na moment, nigdy nie zostanie mu to zapomniane. Żegnają się na wieczność regularnie, ale tuż po odwróceniu twarzy marzą o powrocie. Kładą się zniewoleni, w nocy śnią o wolności, po to, by tuż po przebudzeniu dobrowolnie zamknąć się w swojej klatce. Oddychają tylko w marzeniach. Próżnie szukają sensu tam, gdzie go nie ma. W ich nietrzeźwych umysłach cały czas gości odwieczne pragnienie rozpoczynania wszystkiego na nowo. Te sztuczne pod-roz-działy przesłoniły im całą treść. Gonią za tym, co jest daleko, a przecież zawsze lepiej tam, gdzie nas nie ma. Gdy już są tam, odczuwają Heimweh, podczas gdy tutaj dopada ich Fernweh.
Posiadają jakiś genetyczny defekt? Może to wina ich życiowych doświadczeń, nieskończonego pasma rzekomych porażek i niepowodzeń?
Mizantropi, nędznie wyglądający za, choć, najcichszym szeptem; mizogini, tęskno oczekujący, choć jednego życzliwego skinienia kobiety i one, głoszące od świtu do zmierzchu swą niezależność, po zmierzchu wypatrujące we śnie za choć najmniejszą kotwicą.
Czy przesadą byłoby nazwać ich dobrowolnymi cierpiętnikami w imię ich głoszonych haseł, które już dawno straciły swą pierwotną ideę? Paroles, paroles.
Jak wielka gorycz powstaje, gdy nieszczęśliwy uświadamia sobie brak powodu swego cierpienia? Czy dla niego gorycz ma smak słodki, bo przecież w tym absurdzie odnajduje właśnie wszystkie prawa logiki? Ach, przecież gorycz też bywa słodka…
EiA
Nie potrafią stać w miejscu. Muszą biec, mimo że tak szybko dostają zadyszki. Ryzykują. Uczą się na błędach żadnych. Wstają, żeby upaść.
Frustraci, niezdecydowani somnambulicy, a może zwyczajni nieszczęśliwcy? Po prostu ślepi, niepotrafiący dostrzec swego szczęścia, raniąc przy tym tych, którzy stoją tak blisko. Odrzucają ich, tak naprawdę, nie umiejąc bez nich żyć. Ich prawem jest znikanie bez słowa, zbędnych wyjaśnień, ale ich Anioł Stróż musi być przy nich zawsze. Jeśli odejdzie, choć na moment, nigdy nie zostanie mu to zapomniane. Żegnają się na wieczność regularnie, ale tuż po odwróceniu twarzy marzą o powrocie. Kładą się zniewoleni, w nocy śnią o wolności, po to, by tuż po przebudzeniu dobrowolnie zamknąć się w swojej klatce. Oddychają tylko w marzeniach. Próżnie szukają sensu tam, gdzie go nie ma. W ich nietrzeźwych umysłach cały czas gości odwieczne pragnienie rozpoczynania wszystkiego na nowo. Te sztuczne pod-roz-działy przesłoniły im całą treść. Gonią za tym, co jest daleko, a przecież zawsze lepiej tam, gdzie nas nie ma. Gdy już są tam, odczuwają Heimweh, podczas gdy tutaj dopada ich Fernweh.
Posiadają jakiś genetyczny defekt? Może to wina ich życiowych doświadczeń, nieskończonego pasma rzekomych porażek i niepowodzeń?
Mizantropi, nędznie wyglądający za, choć, najcichszym szeptem; mizogini, tęskno oczekujący, choć jednego życzliwego skinienia kobiety i one, głoszące od świtu do zmierzchu swą niezależność, po zmierzchu wypatrujące we śnie za choć najmniejszą kotwicą.
Czy przesadą byłoby nazwać ich dobrowolnymi cierpiętnikami w imię ich głoszonych haseł, które już dawno straciły swą pierwotną ideę? Paroles, paroles.
Jak wielka gorycz powstaje, gdy nieszczęśliwy uświadamia sobie brak powodu swego cierpienia? Czy dla niego gorycz ma smak słodki, bo przecież w tym absurdzie odnajduje właśnie wszystkie prawa logiki? Ach, przecież gorycz też bywa słodka…
EiA
Arturowi Rimbaudowi
Pal, mistrzu, ognia – strzelaj prosto we mnie
Tak, żywym ogniem mą duszę potraktuj
Bo nasze słońce właśnie w górze blednie
Już nie złamiemy więcej szczurzych paktów.
Chodź, lubieżniku – prowadź w ogień śmiało
Drogą obrazów chtonicznie gwałtownych,
Żeby me serce w strzępy się krajało,
Żebym usłyszał krzyk ciała odmowny.
Wróćmy do portu – my, uciekinierzy.
Jako buntownik chcę zaanektować
Latarnię morską w ciemnej, krzywej wieży
I zwodzić z niej innych, co łamią me słowa.
Od strony lądu wiatr nam w plecy wieje.
Nie chcę czuć chłodu – przed nami jest morze,
Co lepkim ciepłem serce me rozgrzeje
I powiedzie w noc, w której gasną zorze.
Jesteś piratem, prujesz lustro wody –
Morza pustych słów, odartych z znaczenia.
Obcy niech toną, zrzućmy na nich kłody,
Zniszczmy im statki siłą odurzenia!
Strzaskamy maszty, ograbimy skarbiec,
Weźmiemy branki na nasze haremy;
Ostatni skok w toń, przy wielbłądzim garbie –
Obydwaj wiemy, że nie istniejemy.
Ach, znów pijani idziemy w nieznane
Przez las cyrkowy nieznoszący życia
Zamknięci w klatce, uciekli nad ranem,
Choć bez mundurów, są nie do ukrycia.
Obyś mnie znalazł, jeśli gdzieś odpłynę!
Nie lubię czekać aż ktoś mnie pochwali;
Jak nie znasz drogi, szukaj za Berlinem –
Szukam tam słowa mocy gradu stali.
Wstawaj cesarzu, już nie czas konania.
Kolejne drogi chcą chleba i igrzysk.
Pójdziemy nimi, niech Bóg nas ochrania,
Kolejny martwy już na drodze iskrzy.
Tak, barbarzyńcy! My ich pra-synowie,
Chociaż ich gwałtów już nie pamiętamy.
Znamy ich zieleń, las czyny opowie,
Zboża napoją a ukoją damy.
Dzisiaj już pustka… wszędzie demokraci
Dzikość wpisana do papierów serca
Lubą księgowość urzędnik zeszmacił
Ale sam martwy, z plastiku morderca!
Gdzie mury, zamki, życie trwa za lasem:
Wesoły zastęp już tam obozuje,
Ich głos gnie puszczę – oni mają rasę!
I żaden mieszczuch głów im nie opluje.
Za tym obrazem mogę tylko tęsknić
Wpajam go w siebie, pomagasz mi jeszcze…
Żar tylko w słowie i w napoju tętni
Kto to utrwali, będzie nowym wieszczem!
Słowo zstąpiło, przerzuć szybko strony:
Znów Stół Okrągły – ten zjazd familijny
Gdzie zakaz wstępu dla wydziedziczonych;
Prąd odłączają – kolejny sen śnijmy!
Czy w Abisynii spotkałeś Lwa Judy?
Czy go wezwałeś (jako Króla Królów)
Na pomoc bratu z Hiszpanii zatrutej –
Don Carlosowi, dziedzicowi bólów?
Broń na powozy, do kieszeni złoto,
Wódka dla Indian, Ajnów i Murzynów!
W koloniach jestem niezbędnym idiotą,
Pariasi milczą, pracując na synów.
Słupowi soli rzeka moczy nogi
Dzwon z wieży odpadł, filister skradł linę
Nie doczekałeś tej ostatniej trwogi
I słodka cisza przytula twą minę…
Dobrze wiem, że Ty już mi nie odpowiesz
Krew wkrótce zaschnie, nikt nas nie podniesie;
Stoczeni na dno, zatańczymy w rowie
Z nawozem dla drzew w najciemniejszym lesie.
W sztuce wyparcia wytrwale się szkolę:
Na ścianie schemat translatio imperii…
Imperium dmie w nas, kochamy symbole
(Ostatni kongres zbędnej fanaberii)!
W oddali burza zalewa nam pola,
Dzielnych kompanów zostało niewielu…
W drodze nad morze uliczna swawola,
Byle do portu – prawda, przyjacielu?
Reaktor
Tak, żywym ogniem mą duszę potraktuj
Bo nasze słońce właśnie w górze blednie
Już nie złamiemy więcej szczurzych paktów.
Chodź, lubieżniku – prowadź w ogień śmiało
Drogą obrazów chtonicznie gwałtownych,
Żeby me serce w strzępy się krajało,
Żebym usłyszał krzyk ciała odmowny.
Wróćmy do portu – my, uciekinierzy.
Jako buntownik chcę zaanektować
Latarnię morską w ciemnej, krzywej wieży
I zwodzić z niej innych, co łamią me słowa.
Od strony lądu wiatr nam w plecy wieje.
Nie chcę czuć chłodu – przed nami jest morze,
Co lepkim ciepłem serce me rozgrzeje
I powiedzie w noc, w której gasną zorze.
Jesteś piratem, prujesz lustro wody –
Morza pustych słów, odartych z znaczenia.
Obcy niech toną, zrzućmy na nich kłody,
Zniszczmy im statki siłą odurzenia!
Strzaskamy maszty, ograbimy skarbiec,
Weźmiemy branki na nasze haremy;
Ostatni skok w toń, przy wielbłądzim garbie –
Obydwaj wiemy, że nie istniejemy.
Ach, znów pijani idziemy w nieznane
Przez las cyrkowy nieznoszący życia
Zamknięci w klatce, uciekli nad ranem,
Choć bez mundurów, są nie do ukrycia.
Obyś mnie znalazł, jeśli gdzieś odpłynę!
Nie lubię czekać aż ktoś mnie pochwali;
Jak nie znasz drogi, szukaj za Berlinem –
Szukam tam słowa mocy gradu stali.
Wstawaj cesarzu, już nie czas konania.
Kolejne drogi chcą chleba i igrzysk.
Pójdziemy nimi, niech Bóg nas ochrania,
Kolejny martwy już na drodze iskrzy.
Tak, barbarzyńcy! My ich pra-synowie,
Chociaż ich gwałtów już nie pamiętamy.
Znamy ich zieleń, las czyny opowie,
Zboża napoją a ukoją damy.
Dzisiaj już pustka… wszędzie demokraci
Dzikość wpisana do papierów serca
Lubą księgowość urzędnik zeszmacił
Ale sam martwy, z plastiku morderca!
Gdzie mury, zamki, życie trwa za lasem:
Wesoły zastęp już tam obozuje,
Ich głos gnie puszczę – oni mają rasę!
I żaden mieszczuch głów im nie opluje.
Za tym obrazem mogę tylko tęsknić
Wpajam go w siebie, pomagasz mi jeszcze…
Żar tylko w słowie i w napoju tętni
Kto to utrwali, będzie nowym wieszczem!
Słowo zstąpiło, przerzuć szybko strony:
Znów Stół Okrągły – ten zjazd familijny
Gdzie zakaz wstępu dla wydziedziczonych;
Prąd odłączają – kolejny sen śnijmy!
Czy w Abisynii spotkałeś Lwa Judy?
Czy go wezwałeś (jako Króla Królów)
Na pomoc bratu z Hiszpanii zatrutej –
Don Carlosowi, dziedzicowi bólów?
Broń na powozy, do kieszeni złoto,
Wódka dla Indian, Ajnów i Murzynów!
W koloniach jestem niezbędnym idiotą,
Pariasi milczą, pracując na synów.
Słupowi soli rzeka moczy nogi
Dzwon z wieży odpadł, filister skradł linę
Nie doczekałeś tej ostatniej trwogi
I słodka cisza przytula twą minę…
Dobrze wiem, że Ty już mi nie odpowiesz
Krew wkrótce zaschnie, nikt nas nie podniesie;
Stoczeni na dno, zatańczymy w rowie
Z nawozem dla drzew w najciemniejszym lesie.
W sztuce wyparcia wytrwale się szkolę:
Na ścianie schemat translatio imperii…
Imperium dmie w nas, kochamy symbole
(Ostatni kongres zbędnej fanaberii)!
W oddali burza zalewa nam pola,
Dzielnych kompanów zostało niewielu…
W drodze nad morze uliczna swawola,
Byle do portu – prawda, przyjacielu?
Reaktor
Anteuszowe gody
Ta ziemia, twoja ojczyzna
Ona jak ciało kochanki
Znasz dobrze jej smak i zapach
Kapryśne sucze zachcianki.
Nawet, gdy od niej uciekasz
To wracasz znowu z nadzieją
Z nadzieją na rzeczywistość
Z której straceńcy się śmieją.
Uśmiech, to przecież za mało
Trzeba się złapać za szyje
Z zaciśniętymi ustami
Gdy złość pod sercem się kryje.
Kochaj ostrożnie, z rozmysłem
Odstawcie spontaniczności
Jest tylko twoja, na zawsze
Bo nikt jej więcej nie znosi.
We wspólnej chwili milczenia
Rzucicie się sobie do stóp
Bo chociaż jeszcze tańczycie
To w sercach już kopie się grób.
Nad nim wyrośnie tablica
I żadna łza jej nie skruszy
Czyja żałosna ucieczka
Drugiego serce poruszy?
Kochanka jeszcze zapłacze
Wtedy już będziesz daleko
Z innymi się nie zadawaj
Nawet nie machaj im ręką.
Kochanka jeszcze zatęskni
I pocznie włosy rwać z głowy
Ale nie zbłądzi do obcych
Bo nie zna przecież ich mowy.
Pamięć o tobie jak ziarno
Wyrośnie w chwili zabawnej
Jeszcze odpoczniesz w ogrodzie
No, kto tu był marnotrawny?
Co było kiedyś, pielęgnuj
Młodości się nie zatraca
Więc każdą kobietę czeka
Dla nowych pokoleń praca.
Już ujmij ją opiekuńczo
Nie macie, po co uciekać
Słońce i ziemia już krwawią
Niech nowe życie nie czeka.
Z odwagą szarpnij za włosy
Pijacko uwieś się szyi
I wciągaj zapach jej skóry
On mówi: jesteśmy żywi.
A oderwani od siebie
Gnijecie mimo pogody
Jak zniewolone pruderią
Umierające narody.
A od niej ty oderwany
Jeszcze gorzej funkcjonujesz
Jak drzewo w próżnię rzucone
Co swych korzeni nie czuje.
Reaktor
Ona jak ciało kochanki
Znasz dobrze jej smak i zapach
Kapryśne sucze zachcianki.
Nawet, gdy od niej uciekasz
To wracasz znowu z nadzieją
Z nadzieją na rzeczywistość
Z której straceńcy się śmieją.
Uśmiech, to przecież za mało
Trzeba się złapać za szyje
Z zaciśniętymi ustami
Gdy złość pod sercem się kryje.
Kochaj ostrożnie, z rozmysłem
Odstawcie spontaniczności
Jest tylko twoja, na zawsze
Bo nikt jej więcej nie znosi.
We wspólnej chwili milczenia
Rzucicie się sobie do stóp
Bo chociaż jeszcze tańczycie
To w sercach już kopie się grób.
Nad nim wyrośnie tablica
I żadna łza jej nie skruszy
Czyja żałosna ucieczka
Drugiego serce poruszy?
Kochanka jeszcze zapłacze
Wtedy już będziesz daleko
Z innymi się nie zadawaj
Nawet nie machaj im ręką.
Kochanka jeszcze zatęskni
I pocznie włosy rwać z głowy
Ale nie zbłądzi do obcych
Bo nie zna przecież ich mowy.
Pamięć o tobie jak ziarno
Wyrośnie w chwili zabawnej
Jeszcze odpoczniesz w ogrodzie
No, kto tu był marnotrawny?
Co było kiedyś, pielęgnuj
Młodości się nie zatraca
Więc każdą kobietę czeka
Dla nowych pokoleń praca.
Już ujmij ją opiekuńczo
Nie macie, po co uciekać
Słońce i ziemia już krwawią
Niech nowe życie nie czeka.
Z odwagą szarpnij za włosy
Pijacko uwieś się szyi
I wciągaj zapach jej skóry
On mówi: jesteśmy żywi.
A oderwani od siebie
Gnijecie mimo pogody
Jak zniewolone pruderią
Umierające narody.
A od niej ty oderwany
Jeszcze gorzej funkcjonujesz
Jak drzewo w próżnię rzucone
Co swych korzeni nie czuje.
Reaktor
sobota, 15 stycznia 2011
Bezczas
Czy czekasz, aż coś zmieni Twoje życie? Czekasz, aż coś przerwie dni Twojej beznadziei?
Błąkając się samemu, pośród nocy; w samotności, wciąż czekasz na świt.
Na grom, błyskawicę, która napełni chłód dnia ogniem, dreszczami elektryczności.
Na promyczek słońca, który stworzy tęczę na nieboskłonie Twojej uśpionej fantazji.
Na znak cudowny, dany od samego losu, znak czytelny, jak klucz powracających ptaków na wiosnę, na ten wyraźny sygnał, że teraz, już, zaczyna się nowe życie!
Czekasz, aż nadejdzie dzień, gdy otworzy się wieczność, bezczas cudowny jak zakochanie.
Błąkasz się samemu, o dusznym świcie, pośród porannej mgły, i czekasz na moment.
Może to będzie obcy człowiek, który powie Ci, jak żyć? Albo anioł wstąpi z niebios i pokaże Ci, jak poradzić sobie z rzeczywistością?
Mgła kłębi się na ulicach, zasłania ścieżki, proszące, byś szedł po ich śladach. Idziesz więc, jak dziecko, po omacku, w srebrnoszarych chmurkach i zawirowaniach. Znów nie wiesz, dokąd dążysz.
Gubisz się samotnie w przygaszonym świetle południa, cały w płatkach sypiącego śniegu.
Poezja, gdzie jest poezja? Czy umarła całkiem w bezdusznym świecie maszyn; popartowej percepcji przełomu wieków? Pośpiech i konformizm nie są przyjaciółmi liryki.
Szukasz poezji, czegoś, co zmieni codzienność w szalony, rozdygotany kalejdoskop chwil. Wątpisz, czy to szaleństwo istnieje; wiara w człowieka jako bożą iskrę powoli się wypala; jednak coś nie pozwala Ci zwątpić do końca, chwytasz się wciąż nadziei, że kiedyś odżyją dawno zapomniane zaklęcia; że magia powróci.
Wieczór i zachód słońca przynosi kolejne rozdygotane goryczą rozczarowanie. Kolejny dzień przeobraża się w pamięć, zamienia się w smętne wspomnienie. A nowe wciąż nie nadeszło.
Żaden znak, żadna cudowna iluminacja – znów została tylko niezmienna samotność, znów to samo zwątpienie w sens.
To chyba czas. Właśnie nadszedł czas, byś sam zmienił swoje życie, nadał mu cel. Już dość próżnego czekania na pomocną rękę, która nigdy się nie pojawi. Koniec nocy, gdy bezczynnie rozpaczając, uważałeś się za ostatniego obrońcę prawdy. Porzuć ścieżki brodzące w ciężkich oparach absurdu, wyjdź na drogę szeroką, która przeznaczona jest dla panów swojego życia.
Na drodze tej czeka Ona, skąpana w wiosennym świetle; i wszystkie noce są przepełnione czułością w jasnym blasku księżyca. Wszystkie z chwil pełne są migoczących gwiazd, malutkich luster miłości. Zajrzyj w te lustra, zobacz siebie – nie na to czekasz? A jeśli czekasz, to co Cię powstrzymuje przed krokiem naprzód, brak odwagi?
Myślę, że masz ją w sobie, bardzo głęboko. Myślę, że wciąż masz szansę ruszyć w podróż traktem zwycięzców.
Dagme
Błąkając się samemu, pośród nocy; w samotności, wciąż czekasz na świt.
Na grom, błyskawicę, która napełni chłód dnia ogniem, dreszczami elektryczności.
Na promyczek słońca, który stworzy tęczę na nieboskłonie Twojej uśpionej fantazji.
Na znak cudowny, dany od samego losu, znak czytelny, jak klucz powracających ptaków na wiosnę, na ten wyraźny sygnał, że teraz, już, zaczyna się nowe życie!
Czekasz, aż nadejdzie dzień, gdy otworzy się wieczność, bezczas cudowny jak zakochanie.
Błąkasz się samemu, o dusznym świcie, pośród porannej mgły, i czekasz na moment.
Może to będzie obcy człowiek, który powie Ci, jak żyć? Albo anioł wstąpi z niebios i pokaże Ci, jak poradzić sobie z rzeczywistością?
Mgła kłębi się na ulicach, zasłania ścieżki, proszące, byś szedł po ich śladach. Idziesz więc, jak dziecko, po omacku, w srebrnoszarych chmurkach i zawirowaniach. Znów nie wiesz, dokąd dążysz.
Gubisz się samotnie w przygaszonym świetle południa, cały w płatkach sypiącego śniegu.
Poezja, gdzie jest poezja? Czy umarła całkiem w bezdusznym świecie maszyn; popartowej percepcji przełomu wieków? Pośpiech i konformizm nie są przyjaciółmi liryki.
Szukasz poezji, czegoś, co zmieni codzienność w szalony, rozdygotany kalejdoskop chwil. Wątpisz, czy to szaleństwo istnieje; wiara w człowieka jako bożą iskrę powoli się wypala; jednak coś nie pozwala Ci zwątpić do końca, chwytasz się wciąż nadziei, że kiedyś odżyją dawno zapomniane zaklęcia; że magia powróci.
Wieczór i zachód słońca przynosi kolejne rozdygotane goryczą rozczarowanie. Kolejny dzień przeobraża się w pamięć, zamienia się w smętne wspomnienie. A nowe wciąż nie nadeszło.
Żaden znak, żadna cudowna iluminacja – znów została tylko niezmienna samotność, znów to samo zwątpienie w sens.
To chyba czas. Właśnie nadszedł czas, byś sam zmienił swoje życie, nadał mu cel. Już dość próżnego czekania na pomocną rękę, która nigdy się nie pojawi. Koniec nocy, gdy bezczynnie rozpaczając, uważałeś się za ostatniego obrońcę prawdy. Porzuć ścieżki brodzące w ciężkich oparach absurdu, wyjdź na drogę szeroką, która przeznaczona jest dla panów swojego życia.
Na drodze tej czeka Ona, skąpana w wiosennym świetle; i wszystkie noce są przepełnione czułością w jasnym blasku księżyca. Wszystkie z chwil pełne są migoczących gwiazd, malutkich luster miłości. Zajrzyj w te lustra, zobacz siebie – nie na to czekasz? A jeśli czekasz, to co Cię powstrzymuje przed krokiem naprzód, brak odwagi?
Myślę, że masz ją w sobie, bardzo głęboko. Myślę, że wciąż masz szansę ruszyć w podróż traktem zwycięzców.
Dagme
Mizoginizm
Takie dalekie, a jak uciążliwe
Zbliżyć się do was – dla mnie niemożliwe.
Patrzę z oddali, brzydzę się ukradkiem,
Bym się nie zetknął z którąś z was przypadkiem.
Widzę stąd dużo – wasze „osiągnięcia”:
Szczyty próżności w miałkim rozgadaniu,
Wraz fala myśli, kolejne wahnięcia,
Lecz dno rozsądku, rozum w poważaniu.
Pełno was, mnogo, świat oplątujecie
W spocony splot ciał wkrótce go zepchniecie.
W spazmach zazdrości wyplujecie ducha,
Jak wypluwacie wnętrze swego brzucha
Wszystko, co żywe tylko przenosicie,
By po tej służbie obmyć swoje ciała,
A choć urokiem znowu mnie spoicie
Wasza nagroda – zbyt niska, za mała!
Nie mówcie do mnie ani jednym słowem,
Wasz głos to dla mnie jakby cios kamieniem
Nie chcę sympatii, spuszczam nisko głowę.
Blady uciekam przed ciepłym ramieniem
Co po uśmiechach, zalotnych spojrzeniach,
Słodkim zapachu czy powabach ciała…
Nie mogę was chcieć nawet dla zmartwienia,
Ażeby żadna zawodu nie miała.
Może niestety, żadna z was w przyszłości
Nie będzie krzyczeć mojego imienia;
Jestem uparty w swojej przypadłości –
Poznaję nowe, lecz nic się nie zmienia
Nie usłyszycie też mojego głosu,
Umilkł, zamknięty zimnymi ustami.
Tylko wzrok chciwy nie posłuchał losu
I wciąż uparcie podąża za wami.
Nie mam ochoty na bliższe poznanie
Jestem dla siebie, choćbym mógł inaczej
Nic nas nie łączy, nie przekraczam granic –
Za nimi obcość, w której nic nie znaczę.
Odrębne światy nie muszą wojować,
Jeden przed drugim niech dobrze się schowa!
Jeszcze niczego od siebie nie chcemy –
Nad czyim grobem wspólnie zapłaczemy?
Z głową w poduszce połóż się, ofiaro
I nie odwracaj… zaraz przyjdzie druga –
Ma oprawczyni nasyci cię karą,
Lecz nie rozpaczaj – ta noc będzie długa.
Anioł przyleci porwać wasze serca,
Koniec igraszek, to dla was morderca…
Mściciel zrodzonych w ciemny pokój runął
Dwa puste ciała ku sromocie zsunąć!
Reaktor
Zbliżyć się do was – dla mnie niemożliwe.
Patrzę z oddali, brzydzę się ukradkiem,
Bym się nie zetknął z którąś z was przypadkiem.
Widzę stąd dużo – wasze „osiągnięcia”:
Szczyty próżności w miałkim rozgadaniu,
Wraz fala myśli, kolejne wahnięcia,
Lecz dno rozsądku, rozum w poważaniu.
Pełno was, mnogo, świat oplątujecie
W spocony splot ciał wkrótce go zepchniecie.
W spazmach zazdrości wyplujecie ducha,
Jak wypluwacie wnętrze swego brzucha
Wszystko, co żywe tylko przenosicie,
By po tej służbie obmyć swoje ciała,
A choć urokiem znowu mnie spoicie
Wasza nagroda – zbyt niska, za mała!
Nie mówcie do mnie ani jednym słowem,
Wasz głos to dla mnie jakby cios kamieniem
Nie chcę sympatii, spuszczam nisko głowę.
Blady uciekam przed ciepłym ramieniem
Co po uśmiechach, zalotnych spojrzeniach,
Słodkim zapachu czy powabach ciała…
Nie mogę was chcieć nawet dla zmartwienia,
Ażeby żadna zawodu nie miała.
Może niestety, żadna z was w przyszłości
Nie będzie krzyczeć mojego imienia;
Jestem uparty w swojej przypadłości –
Poznaję nowe, lecz nic się nie zmienia
Nie usłyszycie też mojego głosu,
Umilkł, zamknięty zimnymi ustami.
Tylko wzrok chciwy nie posłuchał losu
I wciąż uparcie podąża za wami.
Nie mam ochoty na bliższe poznanie
Jestem dla siebie, choćbym mógł inaczej
Nic nas nie łączy, nie przekraczam granic –
Za nimi obcość, w której nic nie znaczę.
Odrębne światy nie muszą wojować,
Jeden przed drugim niech dobrze się schowa!
Jeszcze niczego od siebie nie chcemy –
Nad czyim grobem wspólnie zapłaczemy?
Z głową w poduszce połóż się, ofiaro
I nie odwracaj… zaraz przyjdzie druga –
Ma oprawczyni nasyci cię karą,
Lecz nie rozpaczaj – ta noc będzie długa.
Anioł przyleci porwać wasze serca,
Koniec igraszek, to dla was morderca…
Mściciel zrodzonych w ciemny pokój runął
Dwa puste ciała ku sromocie zsunąć!
Reaktor
poniedziałek, 6 grudnia 2010
Hedonizm
Wy,
Kochankowie iluzorycznego sztormu,
Dryfujący na morzu uczuć z kuglarzem u steru,
Rozgrzani efemerycznym ciepłem czerwonego wina,
Upojeni cielesnością w romantycznej porze gwiazd,
Bezsensownym splotem dźwięków wypełniacie ciszę dnia.
Wam,
Marionetkom rzeźnika z jarmarcznego teatrzyku,
Pochłoniętym doczesnością, przepływającą między zwinnymi palcami,
Zakutym w kajdanach świata, który głuchy jest na wasze skargi,
Za fascynację ciałem d u s z ą przyszło wam zapłacić.
Głupcy,
Hermetycznie zamknięci
We własnym hedonizmie -
Nie znacie miłości.
Sukkub
Kochankowie iluzorycznego sztormu,
Dryfujący na morzu uczuć z kuglarzem u steru,
Rozgrzani efemerycznym ciepłem czerwonego wina,
Upojeni cielesnością w romantycznej porze gwiazd,
Bezsensownym splotem dźwięków wypełniacie ciszę dnia.
Wam,
Marionetkom rzeźnika z jarmarcznego teatrzyku,
Pochłoniętym doczesnością, przepływającą między zwinnymi palcami,
Zakutym w kajdanach świata, który głuchy jest na wasze skargi,
Za fascynację ciałem d u s z ą przyszło wam zapłacić.
Głupcy,
Hermetycznie zamknięci
We własnym hedonizmie -
Nie znacie miłości.
Sukkub
niedziela, 14 listopada 2010
Wyjątkowo ciężkie powietrze
Jest mi tu duszno. Zabierz mnie stąd.
Nawet pochowaj w krzakach na Ruskiej.
Ja już czekać nie muszę.
Martwych przeznaczenie nie spotyka.
I tak znajdzie mnie ten czarny dreszcz.
Będzie się wspinał po moich plecach
wprost do mojej chorej głowy.
Twoja ręka w ciemności przypomina węża.
Im bliżej ciebie, tym dalej od mego Boga.
Sacrum i profanum zmieniły znaczenia.
Jesteśmy chorzy od poczęcia.
Znaczy to tyle, że świat stworzył Wariat.
Podkładasz mi zawsze kłody pod nogi,
by natychmiast pomóc wstać.
Widzę siebie w twych objęciach,
by uświadomić sobie teraz,
że jesteś moją iluzją.
EiA
Memento Vivere
Niejednokrotnie poglądy filozoficzne Nietzschego jawią się nam jako wynurzenia człowieka, który pogardzał wszystkim i wszystkimi, fantasty snującego wizje, które niemożliwe są do spełnienia – bardzo mało prawdopodobne jest bowiem to, że kiedykolwiek pojawi się na świecie Übermensch, Nadczłowiek, który totalnie przeorganizuje szarą i wyjałowioną (według Nietzschego) rzeczywistość.
Choć jestem studentką piątego roku filozofii, dopiero niedawno w pełni zdałam sobie sprawę, że twórczość tego myśliciela jest równoznaczna z afirmacją życia, energii życiowej, zachętą do ciągłego doskonalenia się.
Nietzsche mawiał, że sensem istnienia jest tworzenie. Dla filozofa była to przede wszystkim kreatywność artystyczna, można jednak to pojęcie rozszerzyć na rozmaite dziedziny życia. Współtworzymy swoje otoczenie, budujemy związki międzyludzkie, wznosimy domy, a wreszcie, kształtujemy samych siebie. Praca nad samym sobą jest niewątpliwie jednym z najcięższych zadań, jakie powierzył nam Los. Nietzsche był gorącym przeciwnikiem stagnacji, ponieważ marazm (jego zdaniem) wtłaczał ludzi w ramy przeciętności.
Niezwykle ważnym aspektem jego filozofii była również gloryfikacja teraźniejszości. Zachętę do cieszenia się chwilą możemy odnaleźć w niemal wszystkich poradnikach psychologicznych. „Jeśli zdobędziesz umiejętność celebrowania teraźniejszości, przeszłość i przyszłość stanie się dla Ciebie bardziej znośna” – grzmią mentorsko (i prawdziwie) terapeuci na całym świecie. Nietzsche pisał, że jeżeli chcemy zatracić się w chwili obecnej, musimy nabrać zdrowego dystansu do przeszłości. Czy nie jest tak w istocie? Ludzie, którzy nieustannie rozdrapują niezabliźnione rany, nie potrafią docenić wartości, jaką niesie życie. Trwają nieruchomo, tak jakby znajdowali się na starej fotografii i nie byli w stanie opuścić bezpiecznych granic Tego, co minione. Nietzsche w mistrzowski sposób parafrazuje łacińską myśl „Memento Mori” na „Memento vivere” – „Pamiętaj o tym, by żyć”. Filozof radzi, by mieć zarówno do historii rozumianej ogólnie, jak i do jej wymiaru osobistego, stosunek krytyczny. Namawia, byśmy uczynili przeszłość naszą służką, by była narzędziem do wyciągania właściwych wniosków z sukcesów i porażek.
Gdy odcedzi się skrajności, którymi operował Nietzsche i przeanalizuje wskazówki, jakie daje czytelnikom, zauważa się, że jego poglądy są tak naprawdę bardzo racjonalne (pisząc to postępuję nieco wbrew woli myśliciela, który był zagorzałym przeciwnikiem wszelkiej racjonalizacji) i niezwykle życiowe. Człowiek jest bowiem w stanie celebrować życie tylko wtedy, gdy się rozwija (w każdym z wymienionych wcześniej aspektów). Stagnacja wpędza zaś w przygnębienie, melancholię i apatię. Nie pozwólmy, by płomień, który drzemie w duszy każdego z nas, wypalił się. Sprawmy, by zamienił się w pożar. Pożar unicestwia, ale i odradza. Przeistoczmy się w Feniksy XXI wieku…
Marta Kaszubowska
poniedziałek, 25 października 2010
Miasto
Lubię miasto, jego ciemne popękane chodniki, jego zmęczenie na wiekowych twarzach szarych budynków. Bezimienność tłumów, przypływających zewsząd; tłumów, które wciąż śpieszą się i dążą. Idę powoli, spokojnie, jestem tylko obserwatorem tego chaosu a nie uczestnikiem wielkiej gonitwy życia. Setki ludzi, tysiące celów.
Celów? Bezsensownych dążeń w miałkiej codzienności; dążeń zabijających piękno chwili. Setki ludzi mają zacięte twarze, zbyt skupieni na sobie, nie doceniają magii ulic, tych efemerycznych przebłysków ich smutnej urody. Ulice te – zlekceważone i obrażone, jak panny, których wdzięki zostały niezauważone – błyskają zalotnie oczami zakurzonych okien. Czy jest coś bardziej tragicznego od zignorowanego piękna? Lecz czasem ktoś - może to będziesz Ty, może to będę ja – rozkoszuje się secesyjnym eklektyzmem facjat wysokich kamienic, ulotnym urokiem kapryśnych gzymsów. Cudowne uczucie! W tej dżungli traktów, w gęstwinie murów – nikt nas nie zna! Przemierzam betonowe płyty, jedna za drugą; tu, wśród ludzi, rozumiem, czym jest samotność.
Samotność i bezcelowość. Oddycham szybko miejskim powietrzem, które czyni wolnym. Powietrzem zanieczyszczonym mnogością moich myśli. A może... może celem jest chwila? Godziny; dzień pośród brzydkich tramwajów, zwanych pożądaniem – pożądaniem szybkiego dotarcia do kresu wszystkiego? Carpe diem? Chwyć ze mną każdy dzień, nie myśl o przyszłości. Żyj, zamiast myśleć o życiu!
Spaceruję alejami, bawiąc się w myślach moim nowych natchnieniem, moją beztęsknotą przyszłości. Gram w wyobraźni chwilą beztroski, zanim minie, przegrana w świecie dążenia.
Dagme
Celów? Bezsensownych dążeń w miałkiej codzienności; dążeń zabijających piękno chwili. Setki ludzi mają zacięte twarze, zbyt skupieni na sobie, nie doceniają magii ulic, tych efemerycznych przebłysków ich smutnej urody. Ulice te – zlekceważone i obrażone, jak panny, których wdzięki zostały niezauważone – błyskają zalotnie oczami zakurzonych okien. Czy jest coś bardziej tragicznego od zignorowanego piękna? Lecz czasem ktoś - może to będziesz Ty, może to będę ja – rozkoszuje się secesyjnym eklektyzmem facjat wysokich kamienic, ulotnym urokiem kapryśnych gzymsów. Cudowne uczucie! W tej dżungli traktów, w gęstwinie murów – nikt nas nie zna! Przemierzam betonowe płyty, jedna za drugą; tu, wśród ludzi, rozumiem, czym jest samotność.
Samotność i bezcelowość. Oddycham szybko miejskim powietrzem, które czyni wolnym. Powietrzem zanieczyszczonym mnogością moich myśli. A może... może celem jest chwila? Godziny; dzień pośród brzydkich tramwajów, zwanych pożądaniem – pożądaniem szybkiego dotarcia do kresu wszystkiego? Carpe diem? Chwyć ze mną każdy dzień, nie myśl o przyszłości. Żyj, zamiast myśleć o życiu!
Spaceruję alejami, bawiąc się w myślach moim nowych natchnieniem, moją beztęsknotą przyszłości. Gram w wyobraźni chwilą beztroski, zanim minie, przegrana w świecie dążenia.
Dagme
sobota, 23 października 2010
Zapchajdziurowanie
To się chyba nazywa zator. Zbyt wiele przemyśleń i za dużo emocji zgromadziło się w moim małym ciele i zastałym umyśle. Nie mogę nic zrobić. Sama siebie rozpraszam. Siedzę w ciszy przy otwartym oknie, by wdychać chłodne, orzeźwiające powietrze i nic. Skupienie to coś, za co oddałabym dziś nawet… no właśnie trudno stwierdzić, co jest dla mnie ważne.
Czym się leczy taki zator? Jakaś operacja będzie konieczna? I jaka długa jest po niej rekonwalescencja? Stać mnie na to? Fizycznie, psychicznie… Mam wrażenie, że zaraz umrę w wielkim bólu. Coś w rodzaju nagłego wybuchu… Rozprysnę się, a wybuch nastąpi z taką siłą, że gdyby ktoś chciał mnie pozbierać do kupy straciłby wieki na szukanie poszczególnych części… Zresztą… One już są daleko… Wewnątrz mnie, ale wobec siebie tak odległe…
Sprzeczność na sprzeczności. I jeszcze to pytanie: a co czyni kogoś spójnym? Zespół cech, zachowań itd., które pasują do siebie – kto je ustala?! A może to, co ja mam w sobie tworzy unikatową całość… Może to nie sprzeczności, może to taki wariant, jeden z sześciu miliardów, może nie muszę nikogo i niczego przypominać tym, co myślę, tworzę, czuję, jak reaguję.
Jednak, gdy widać jakieś podobieństwa do innych istot, człowiek czuje się bezpieczniej… A bez poczucia bezpieczeństwa niczego nie można zdziałać.
Może muszę się zgodzić na sklonowanie swego ja w kilkunastu egzemplarzach, które grzecznie powskakują do odpowiednich szufladek? To z pewnością mniej bolesne od posiekania się i rozłożenia kawałków siebie w tychże szufladkach.
Kim ja jestem?… Jaka jestem?… I czy nie za stara, by zadawać te pytania? A co, jeśli zadaje się je sobie do końca życia? Albo, co gorsza, po nim? Och, jedyną rzeczą, która może mnie teraz zająć całą sobą i odciągnąć od tych piekących rozważań, jest ciastko wiśniowe z maka.
Sevdi Kemalettin
poniedziałek, 30 sierpnia 2010
Oczy
Lubię Cię z tymi dużymi oczami,
Pełnymi wdzięku tajemnej alchemii.
W nich moc zaklęta, uśpiony dynamit –
Swą mocą zmywa brudy naszej ziemi.
Barwy sferycznie – od bieli do czerni –
Błyszczą z godnością jak perły w koronie;
Milczę w pokorze, Twoim barwom wierny,
Patrzę w Twe oczy, ale łzy nie ronię.
Niczym latarnie wokół zgasłej gwiazdy
Oświetlasz ostro padół skryty w nocy.
Przedstawicielko zaginionej kasty –
Przy Tobie czuję przypływy niemocy!
Rzuć raz spojrzenie Ciebie niegodnemu,
Rzuć swoim blaskiem, Księżniczko zwycięska,
Bym uszczęśliwić mógł się po swojemu
I westchnąć w ciszy: po trzykroć nieziemska...
Reaktor
sobota, 10 lipca 2010
Leśna Wędrówka
Zanurzyłem się w zieleni bez miary
By szukać w lesie resztek żywej wiary
Tempa ucieczce dodawały liście
Drzewa jak góry do słońca strzelały
Ściany dzikości - las wielki, ja mały
Swoją ucieczkę pamiętam dość mgliście
To był ostatni powrót do domu,
Nie powiem o nim więcej nikomu!
Reaktor
By szukać w lesie resztek żywej wiary
Tempa ucieczce dodawały liście
Drzewa jak góry do słońca strzelały
Ściany dzikości - las wielki, ja mały
Swoją ucieczkę pamiętam dość mgliście
To był ostatni powrót do domu,
Nie powiem o nim więcej nikomu!
Reaktor
Zmierzch. Psalm Beznadziei
Silna mocą wieków jeszcze trwa Europa,
Choć jej ciało toczy okropna choroba.
Jestem w swoim kraju, jednak obcym duchem -
Marnym i przeżartym nowinek posłuchem;
To one świat zniszczą, w ruiny obrócą
na których poganie pieśń swoją zanucą.
Zastępy szalbierzy udają wszechmocnych:
Zgwałcili nam matkę, by ugościć obcych.
Pamiętamy jeszcze czasy Apokalips
Gdy braciom jednej krwi bić się nakazali.
Bracia ci zmęczeni, ogłupieni wojną
Od kłótni popadli w bezczynność swawolną.
Upadek w zależność - obca dłoń nas karmi -
Miliony bez losu, narody bez armii.
Ulicami kroczą podniecone masy -
Historią zgromione resztki dawnej rasy.
Chwałę doczesności wygłasza pogaństwo:
"Święty, święty, święty - bóg śmiertelny, Państwo!"
W swym pysznym uścisku niszczy obyczaje
A tłum na kolanach cześć Państwu oddaje.
Serca, które biją, toczy rak zgnilizny
Otwierając z dawna zaleczone blizny
I krew nam zatruwa, wdaje zakażenie,
Roznosi po świecie szatańskie nasienie.
W drodze do Miasta ujrzałem popioły:
Zburzone pałace, spalone kościoły -
Gdzie ślad po murze, co rósł wokół Miasta?
A to czas burzenia wyczekany nastał!
Nadeszła pora dymu i płomieni,
Smród, gwałt i zdziczenie po ludziach się pleni.
W tej nocy życia mija dzień kolejny
Od rana po wieczór równo beznadziejny...
To nadmiar zabił minione świetności,
Ciężarami zbytku zdocześnił świętości.
Kropla za kroplą czekamy na koniec
Gdy za karę każdy w potopie utonie.
Co za źródło tyle by mocy wydało
By banda złoczyńców w przerażeniu pierzchła?
Ech, zmrok już zapada - wzrok nam odebrało?
Nie, to tylko nasze słońce w dole zmierzcha.
Reaktor
Choć jej ciało toczy okropna choroba.
Jestem w swoim kraju, jednak obcym duchem -
Marnym i przeżartym nowinek posłuchem;
To one świat zniszczą, w ruiny obrócą
na których poganie pieśń swoją zanucą.
Zastępy szalbierzy udają wszechmocnych:
Zgwałcili nam matkę, by ugościć obcych.
Pamiętamy jeszcze czasy Apokalips
Gdy braciom jednej krwi bić się nakazali.
Bracia ci zmęczeni, ogłupieni wojną
Od kłótni popadli w bezczynność swawolną.
Upadek w zależność - obca dłoń nas karmi -
Miliony bez losu, narody bez armii.
Ulicami kroczą podniecone masy -
Historią zgromione resztki dawnej rasy.
Chwałę doczesności wygłasza pogaństwo:
"Święty, święty, święty - bóg śmiertelny, Państwo!"
W swym pysznym uścisku niszczy obyczaje
A tłum na kolanach cześć Państwu oddaje.
Serca, które biją, toczy rak zgnilizny
Otwierając z dawna zaleczone blizny
I krew nam zatruwa, wdaje zakażenie,
Roznosi po świecie szatańskie nasienie.
W drodze do Miasta ujrzałem popioły:
Zburzone pałace, spalone kościoły -
Gdzie ślad po murze, co rósł wokół Miasta?
A to czas burzenia wyczekany nastał!
Nadeszła pora dymu i płomieni,
Smród, gwałt i zdziczenie po ludziach się pleni.
W tej nocy życia mija dzień kolejny
Od rana po wieczór równo beznadziejny...
To nadmiar zabił minione świetności,
Ciężarami zbytku zdocześnił świętości.
Kropla za kroplą czekamy na koniec
Gdy za karę każdy w potopie utonie.
Co za źródło tyle by mocy wydało
By banda złoczyńców w przerażeniu pierzchła?
Ech, zmrok już zapada - wzrok nam odebrało?
Nie, to tylko nasze słońce w dole zmierzcha.
Reaktor
niedziela, 16 maja 2010
Nocą
Nocą złe myśli, niczym czarne kruki, stukają do mych okien.
I pazurami ostrymi rozszarpują ostatki mojej spokojności.
Gdy dzień się kończy, ciemnoszare chmury kłębią się nad głową,
skraplając w strugi deszczu okrutne wspomnienia.
Po zmierzchu kurz chwil minionych okrywa nowe radości,
a w zmroku bezlitosne myśli moje ruszają na łowy.
Nocą burze przychodzą, błyskając złowrogo;
to niebiańska energia ożywia truchła przeszłości.
Rozsądek, wygrzewający się w blasku słońca, znika,
rozproszony brzmieniem słowika nocnej mowy.
I słuchając pięknego, tęsknego śpiewu tego,
rozbudzam w sobie duchy dawnej wiosny.
Nocą błądzę pośród ścieżek w czerni zanurzonych,
wypatrując na horyzoncie lądu następnego dnia.
Dagme
I pazurami ostrymi rozszarpują ostatki mojej spokojności.
Gdy dzień się kończy, ciemnoszare chmury kłębią się nad głową,
skraplając w strugi deszczu okrutne wspomnienia.
Po zmierzchu kurz chwil minionych okrywa nowe radości,
a w zmroku bezlitosne myśli moje ruszają na łowy.
Nocą burze przychodzą, błyskając złowrogo;
to niebiańska energia ożywia truchła przeszłości.
Rozsądek, wygrzewający się w blasku słońca, znika,
rozproszony brzmieniem słowika nocnej mowy.
I słuchając pięknego, tęsknego śpiewu tego,
rozbudzam w sobie duchy dawnej wiosny.
Nocą błądzę pośród ścieżek w czerni zanurzonych,
wypatrując na horyzoncie lądu następnego dnia.
Dagme
poniedziałek, 3 maja 2010
Grawitacja
Wierzę w ciebie
Niczym w Zbawiciela.
Jak mnich nago
Stoję przed tobą.
I liczę drgania
twojej powieki.
Całując me dłonie
czujesz mój zapach.
Mieszankę kawy,
papierosów, żalu
i ciebie.
Do ciebie.
Przesiąkłam tobą
do szpiku kości.
Poszczę jak mnich
samotnie sypiając
w pustej celi.
Ograniczam mięso
i myślenie.
To najlepsze lekarstwo.
Pijemy moją krew i pot
udając że to najlepsze wino.
Choć w kieliszkach czuć smród
rozkładającej się duszy.
Wysysasz mój oddech.
Niczym odkurzacz zabierasz
resztki mojej doskonałości.
A ja stoję i mówię przez łzy -
To nic…
I przytulam cię
do nagiej piersi.
Nucąc kołysankę
z dzieciństwa chowam cię
przed gnijącym światem
darując ci kilka dni życia.
Przez okno do pokoju
gwałtownie wlatuje wiatr.
Swą siłą rozwiewa
me złudzenia.
Marzenia ulatują niczym
nieudane wiersze.
Porywa mój uśmiech
i westchnienie.
Płacz za ciężki
by go unieść.
Łzy przyciąga grawitacja.
Może i one jutro polecą
do nieba niczym kolejna
skarga do Pana Boga
zamiast wieczornej modlitwy?
Granice ziemskości stykają się
z doskonałością duszy.
Bo wkrótce i serce
z hukiem spadnie na ziemię.
EiA
piątek, 30 kwietnia 2010
Wiosna
Wiosna przyszła w tym roku nagle, zaskakując swoją gwałtownością. Drzewa na powitanie wybuchnęły radością – zielenią młodych liści i niewinną bielą kwiatów. Las, który zazwyczaj śpi do mają, obudził się już w kwietniu, przeciągając się sennie w słońcu.
Zima minęła! Te dni zimowe utożsamiane z schyłkiem i starością, z upadkiem i przegraną; wszystko to odeszło.
Oto vita!
Moja piękna! Przyszła tak niespodziewanie i namieszała drzewom w sercach, aż soki w nich szybciej krążyć poczęły, dając początek świeżym namiętnościom.
Lecz nie tylko drzewom, ludziom także zamąciła w odczuciach, przynosząc znajomy niepokój ducha i błogie lenistwo myśli. Choć może właśnie... spokój duszy i gorączkę umysłu?
I jak młoda myśl przebija się przez utarte schematy, tak każda wiosna jest rewolucją nowej nadziei.
Teraz nawet ta tęsknota, co sprawia, że wszystko kiełkuje i wschodzi; że kwitnie; że dąży – nawet ona stała się niestraszna. Wnet począł być niestraszny cały życiodajny chaos tego świata.
Chłód wieczorny, owiewający mnie wokół. Słońce kieruje się na zachód i niedługo już zniknie za widnokręgiem. Czerwono. Nie chcę, by ta chwila minęła.
Wiosno, proszę – trwaj! Czy twoja uroda wynika z twojej ulotności? Gdy patrzę na ciebie, zachwycasz mnie, lecz jednocześnie budzisz we mnie melancholijny smutek, gdyż wiem, że musisz odejść. Musisz minąć jak każde piękno tego świata. Ale teraz... teraz jesteś, zatem trwaj!
Dagme
Zima minęła! Te dni zimowe utożsamiane z schyłkiem i starością, z upadkiem i przegraną; wszystko to odeszło.
Oto vita!
Moja piękna! Przyszła tak niespodziewanie i namieszała drzewom w sercach, aż soki w nich szybciej krążyć poczęły, dając początek świeżym namiętnościom.
Lecz nie tylko drzewom, ludziom także zamąciła w odczuciach, przynosząc znajomy niepokój ducha i błogie lenistwo myśli. Choć może właśnie... spokój duszy i gorączkę umysłu?
I jak młoda myśl przebija się przez utarte schematy, tak każda wiosna jest rewolucją nowej nadziei.
Teraz nawet ta tęsknota, co sprawia, że wszystko kiełkuje i wschodzi; że kwitnie; że dąży – nawet ona stała się niestraszna. Wnet począł być niestraszny cały życiodajny chaos tego świata.
Chłód wieczorny, owiewający mnie wokół. Słońce kieruje się na zachód i niedługo już zniknie za widnokręgiem. Czerwono. Nie chcę, by ta chwila minęła.
Wiosno, proszę – trwaj! Czy twoja uroda wynika z twojej ulotności? Gdy patrzę na ciebie, zachwycasz mnie, lecz jednocześnie budzisz we mnie melancholijny smutek, gdyż wiem, że musisz odejść. Musisz minąć jak każde piękno tego świata. Ale teraz... teraz jesteś, zatem trwaj!
Dagme
wtorek, 27 kwietnia 2010
Rozdroże
marmoladkowe niebo
kolorowe cukierki
brak norm
to nasz świat
współczesna droga do szczęścia
-chwilowego-
przeminiesz cicho
lub przejdziesz jak huragan
- zostawisz pustkę-
nie w sercach innych
- zapomną szybko-
lecz pustkę ciała i duszy
bez wartości, prawdziwego dobra
i ty zapomnisz swojego imienia
umrzesz już za życia
różnicy nie będzie
kiedy zamkniesz oczy na zawsze
otwierając usta duszy
spragnionej obola
- monety życia-
Ipse
Śpiąca Królewna
Leżysz w bezruchu nie niepokojona,
Nikt Cię nie rusza w Twym kojącym śnie.
W bezruchu piękna, zgrabnie ułożona…
Śpiąca Królewno – po co budzić się?
Tylko się nie budź, czar Twój dla mnie minie,
Powróci gorycz, pusty żal i trwoga.
To, co powinno, niech do końca zginie…
Śpiąca Królewno – nie bądź dla mnie sroga.
Czerń Twojej głowy niech spoczywa w ciszy,
Daj tylko spojrzeć w swój głęboki sen:
Usłyszeć myśli, których nikt nie słyszy…
Śpiąca Królewno – daj opisać się.
Już obudzona, o śnie nie pamięta –
Minęły chwile mojego natchnienia…
Znowu nas wita rzeczywistość kręta –
Śpiąca Królewna powraca w marzenia.
Reaktor
niedziela, 11 kwietnia 2010
poniedziałek, 22 marca 2010
Postmodernizm - epilog
Cudowna wizja, czyż nie?
Jaką cudowną wizję można roztoczyć przed człowiekiem, nęcąc go ucieczką! Czasami wystarczy jedna tabletka, by rozpłynąć się w zapomnieniu – jakie to proste! Czy nie można by pomyśleć, że substancje psychoaktywne są błogosławieństwem ludzkości, podarowanym nam, jako schody ku kolejnym poziomom mistyki, ku poznaniu?
Tak, ta myśl kusi, nawet dziś, gdy wiemy, że zapomnienie bywa drogą do zatracenia.
Ta myśl kusi, wcale nie mniej, niż w czasach, gdy ludzi nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa swoich między wymiarowych podroży.
Dzieci kwiaty myślały, że ich epoka nigdy się nie skończy, a one – niczym Król Jaszczur – będą wiecznie zasiadały na tronie młodości. A jednak – epoka minęła i to gwałtownie, Król Jaszczur umarł, a Żółta Łódź Podwodna się zatopiła.
Czemu ten tęczowy czas minął? Sądzę, że dlatego, iż jego fundamentem były wizje, druga strona lustra i poznawanie granic samego siebie, a nie fascynacja duchowością i miłość do innych.
Rzeczywistości – choć czasami nudnej – powinno się stawić czoła całą swoją przytomną świadomością. Trzeba świadomie kochać, rozwijać się duchowo, zdając sobie sprawę ze stanu teraźniejszości, bez zapachu amanita muscaria w powietrzu. Warto podjąć wysiłek, by każdy dzień przeżyć, będąc sobą i tylko sobą, będąc na tyle silnym, by móc być wrażliwym. Ucieczka to słabość; a słabość sprawia, że przestajemy być wrażliwi, stając się egoistami, myślącymi tylko o swoich lękach.
Dagme
Jaką cudowną wizję można roztoczyć przed człowiekiem, nęcąc go ucieczką! Czasami wystarczy jedna tabletka, by rozpłynąć się w zapomnieniu – jakie to proste! Czy nie można by pomyśleć, że substancje psychoaktywne są błogosławieństwem ludzkości, podarowanym nam, jako schody ku kolejnym poziomom mistyki, ku poznaniu?
Tak, ta myśl kusi, nawet dziś, gdy wiemy, że zapomnienie bywa drogą do zatracenia.
Ta myśl kusi, wcale nie mniej, niż w czasach, gdy ludzi nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa swoich między wymiarowych podroży.
Dzieci kwiaty myślały, że ich epoka nigdy się nie skończy, a one – niczym Król Jaszczur – będą wiecznie zasiadały na tronie młodości. A jednak – epoka minęła i to gwałtownie, Król Jaszczur umarł, a Żółta Łódź Podwodna się zatopiła.
Czemu ten tęczowy czas minął? Sądzę, że dlatego, iż jego fundamentem były wizje, druga strona lustra i poznawanie granic samego siebie, a nie fascynacja duchowością i miłość do innych.
Rzeczywistości – choć czasami nudnej – powinno się stawić czoła całą swoją przytomną świadomością. Trzeba świadomie kochać, rozwijać się duchowo, zdając sobie sprawę ze stanu teraźniejszości, bez zapachu amanita muscaria w powietrzu. Warto podjąć wysiłek, by każdy dzień przeżyć, będąc sobą i tylko sobą, będąc na tyle silnym, by móc być wrażliwym. Ucieczka to słabość; a słabość sprawia, że przestajemy być wrażliwi, stając się egoistami, myślącymi tylko o swoich lękach.
Dagme
niedziela, 7 marca 2010
Rocznica
Dziś mija rok o chwili, gdy zaczęliśmy tworzyć „Forpoczty”; rok, odkąd zaczęliśmy walczyć z mieszczaństwem. I walczyć będziemy wciąż! Coraz bardziej zaciekle; z coraz gorętszym płomieniem idei w sercu. To jest potrzebne – stanowcze „Nie!” dla hipokryzji i znieczulenia, dla zepsutej moralności. Stanowcze „Nie!” dla człowieczeństwa pojmowanego w XXI-wieczny sposób.
Zasady moralne to nie drobnomieszczaństwo! Drobnomieszczaństwo to upadek obyczajów! To sytuacja, w której ludzie wolą usunąć ciążę niż przyznać się do nieślubnego dziecka. Sytuacja,w której wolą zbrodnię niż zniesławienie!
Mieszczaństwo i upadek moralności! Drzazgi, które widzimy w oczach bliźnich; kłody, które widzimy w swoich oczach. Nasza walka nie przejawia się tylko pisaniem, biernym użalaniem się nad światem. My, choć kosztuje to nas wiele trudu, staramy się zmienić siebie, tak samo, jak naszych czytelników.
Być może nigdy nic nie zmienimy, być może nikt nie przejmie się naszą twórczością, nikt nie przeczyta naszych słów. Ale my i tak będziemy walczyć tworząc, będziemy próbowali poruszyć małą cząstkę człowieka w sobie i innych; będziemy dojrzewać wraz z każdym wypowiedzianym przez nas słowem.
Czego i nam i Wam dziś życzę, drodzy przyjaciele.
Dagme
Zasady moralne to nie drobnomieszczaństwo! Drobnomieszczaństwo to upadek obyczajów! To sytuacja, w której ludzie wolą usunąć ciążę niż przyznać się do nieślubnego dziecka. Sytuacja,w której wolą zbrodnię niż zniesławienie!
Mieszczaństwo i upadek moralności! Drzazgi, które widzimy w oczach bliźnich; kłody, które widzimy w swoich oczach. Nasza walka nie przejawia się tylko pisaniem, biernym użalaniem się nad światem. My, choć kosztuje to nas wiele trudu, staramy się zmienić siebie, tak samo, jak naszych czytelników.
Być może nigdy nic nie zmienimy, być może nikt nie przejmie się naszą twórczością, nikt nie przeczyta naszych słów. Ale my i tak będziemy walczyć tworząc, będziemy próbowali poruszyć małą cząstkę człowieka w sobie i innych; będziemy dojrzewać wraz z każdym wypowiedzianym przez nas słowem.
Czego i nam i Wam dziś życzę, drodzy przyjaciele.
Dagme
czwartek, 4 marca 2010
W biegu
znaleźć czas
by świat uśmiechnął się
do Ciebie
by skowronek wyśpiewał wiosnę
tylko Tobie
by promień słońca otulił
właśnie Twoją twarz
by źdźbło trawy ukłoniło się
pod bosą stopą Twej osoby
by wiatr splótł warkocze z kosmyków
Twoich włosów
znaleźć czas
by człowiek wyszedł
do drugiego człowieka
by odnalazł piękno
w sobie przyrodzie i bliźnim
Ipse
by świat uśmiechnął się
do Ciebie
by skowronek wyśpiewał wiosnę
tylko Tobie
by promień słońca otulił
właśnie Twoją twarz
by źdźbło trawy ukłoniło się
pod bosą stopą Twej osoby
by wiatr splótł warkocze z kosmyków
Twoich włosów
znaleźć czas
by człowiek wyszedł
do drugiego człowieka
by odnalazł piękno
w sobie przyrodzie i bliźnim
Ipse
piątek, 19 lutego 2010
Postmodernizm
Picture yourself in a boat on a river,
With tangerine trees and marmalade skies
Somebody calls you, you answer quite slowly,
A girl with kaleidoscope eyes.
John Lennon
Weź cukierka.
Cukierek jest kolorem tęczy. Zielony, czerwony, różowy, pomarańczowy? Pomarańczowy! Trafny wybór, brama do krainy bezmyśli, krainy bezpamięci.
Weź, porzućmy rzeczywistość, szarowistość, chodź. Park Itchykowski, Pieprzoland, wszystko tylko nie tu. Nie tam, gdzie króluje szara, przytłaczająca rzeczywistość. Szarowistość! Patrz, już wyciąga swe bure, klejące się macki pachnące niezrealizowanymi marzeniami, obsesyjnymi myślami i niekończącym się lękiem.
A ja będę mieć kalejdoskopowe oczy, a włosy moje jak miedź w słońcu lśnić będą. Zaśpiewam Ci, jak wtedy, jak jutro, które było i nie wróci, piosenkę w smaku słodką, głosem pełnym złotych aksamitności. Będzie pełno dźwięków zielono-niebieskich, obiecuję.
Śpiesz się, oderwij od ziemi, leć!
I przewędrowałeś przez tunele, przez bezdroża swojego umysłu. Wspomnienia – w tył! Rzeczywistość – w nicość! Przyszłość – to bez znaczenia! Roztopiłeś się w teraźniejszości wrażenia. Roztopiłeś się w synestezji zmysłów… rozkoszą tutaj jest muzyka; muzyka! Ja ją widzę… przelewa się perlistym strumieniem, pieni się, pieści umysł chłodnym dotykiem, cóż to za dźwięki? Widzę odbicie gwiazd w tafli nad brzegiem.
A gwiazdy, widzisz te gwiazdy?
Na marmoladkowym niebie, naprawdę, marmoladkowym!
Niczego nie jestem pewna, żadnej z tych ścieżek, które w błękit prowadzą.
I nic już nie jest prawdą, nic nie jest marzeniem, skoro dla ciebie ty to cały świat.
Dagme
With tangerine trees and marmalade skies
Somebody calls you, you answer quite slowly,
A girl with kaleidoscope eyes.
John Lennon
Weź cukierka.
Cukierek jest kolorem tęczy. Zielony, czerwony, różowy, pomarańczowy? Pomarańczowy! Trafny wybór, brama do krainy bezmyśli, krainy bezpamięci.
Weź, porzućmy rzeczywistość, szarowistość, chodź. Park Itchykowski, Pieprzoland, wszystko tylko nie tu. Nie tam, gdzie króluje szara, przytłaczająca rzeczywistość. Szarowistość! Patrz, już wyciąga swe bure, klejące się macki pachnące niezrealizowanymi marzeniami, obsesyjnymi myślami i niekończącym się lękiem.
A ja będę mieć kalejdoskopowe oczy, a włosy moje jak miedź w słońcu lśnić będą. Zaśpiewam Ci, jak wtedy, jak jutro, które było i nie wróci, piosenkę w smaku słodką, głosem pełnym złotych aksamitności. Będzie pełno dźwięków zielono-niebieskich, obiecuję.
Śpiesz się, oderwij od ziemi, leć!
I przewędrowałeś przez tunele, przez bezdroża swojego umysłu. Wspomnienia – w tył! Rzeczywistość – w nicość! Przyszłość – to bez znaczenia! Roztopiłeś się w teraźniejszości wrażenia. Roztopiłeś się w synestezji zmysłów… rozkoszą tutaj jest muzyka; muzyka! Ja ją widzę… przelewa się perlistym strumieniem, pieni się, pieści umysł chłodnym dotykiem, cóż to za dźwięki? Widzę odbicie gwiazd w tafli nad brzegiem.
A gwiazdy, widzisz te gwiazdy?
Na marmoladkowym niebie, naprawdę, marmoladkowym!
Niczego nie jestem pewna, żadnej z tych ścieżek, które w błękit prowadzą.
I nic już nie jest prawdą, nic nie jest marzeniem, skoro dla ciebie ty to cały świat.
Dagme
czwartek, 18 lutego 2010
Narodziny
przychodzi taki moment
kiedy w chaosie zaczynasz szukać….
… ciszy
z tego milczenia
wyłania się człowiek
stajesz z nim twarzą w twarz
i widzisz odbicie siebie
swoją duszę…
na nowo poznajesz kim jesteś
bez hałasu krzyku pośpiechu
powoli odkrywasz to
co było nieznane
odnajdujesz
w ciemności światło
w brzydocie piękno
w zniewoleniu wolność
już wiesz
nie musisz być jak wszyscy
masz swoje Ja
to o nie powinieneś dbać
je pielęgnować
nie gonić za modą reklamą masą
jesteś wyjątkowy
gdy nie grasz
świat to nie teatr
ludzie nie są aktorami
istnieje bowiem cisza
w której rodzi się indywidualista
w której rodzisz się Ty
Ipse
kiedy w chaosie zaczynasz szukać….
… ciszy
z tego milczenia
wyłania się człowiek
stajesz z nim twarzą w twarz
i widzisz odbicie siebie
swoją duszę…
na nowo poznajesz kim jesteś
bez hałasu krzyku pośpiechu
powoli odkrywasz to
co było nieznane
odnajdujesz
w ciemności światło
w brzydocie piękno
w zniewoleniu wolność
już wiesz
nie musisz być jak wszyscy
masz swoje Ja
to o nie powinieneś dbać
je pielęgnować
nie gonić za modą reklamą masą
jesteś wyjątkowy
gdy nie grasz
świat to nie teatr
ludzie nie są aktorami
istnieje bowiem cisza
w której rodzi się indywidualista
w której rodzisz się Ty
Ipse
piątek, 29 stycznia 2010
Ręka
Stałem dziś obok Ciebie, rękę Twoją dzierżąc
To szczęśliwy przypadek dał mi szczęścia chwile
Przy których gdzieś spłynęła moja stała niemoc
To dzięki Twojej ręce cieszyłem się tyle
Dotknąłem Twojej ręki – krótka chwila w tańcu
Twój uśmiech, oczy, włosy mi towarzyszyły
Ja tego nie zapomnę nawet w życia krańcu
Tej krótkiej chwili obraz wezmę do mogiły
Trzymałem Twoją rękę – lecz tylko przypadkiem
A choć tykałem innych, już ich nie pamiętam
Twoją słodką obecność chwytałem ukradkiem,
Ty skułaś mnie bezwiednie w swego czaru pęta…
I odtąd Twoja ręka będzie mi wspomnieniem –
Oczyma duszy spojrzę, wydam znów westchnienie
Choć Twoja ręka znowu będzie mi odległa
Nie chcę tego zapomnieć… dusza by mi pękła.
Reaktor
piątek, 15 stycznia 2010
Wanderers Nachtlied (Ein Gleiches) von J. W. Goethe / Pieśń nocnego wędrowca, EiA
Do Człowieka XXI wieku
Piszemy do Ciebie, człowieku, ponieważ naszym marzeniem jest, byś się obudził i znalazł w sobie tą boską cząstkę, o której być może zapomniałeś w te wszystkie szare – tak podobne do siebie – dni.
Świat wystawia nas na tak wiele cierpień, tak wiele wątpliwości. Próbujemy zmienić siebie i otoczenie, lecz świat tan nie daje nam żadnej podpory, a wątpliwości rozrastają się w naszych sercach, wprowadzając je w mrok. Czasami można odnieść wrażenie, że największym marzeniem rzeczywistości jest sprawdzenie, jak bardzo musi ściemnieć, żebyśmy przestali iść.
Czy zastanawiałeś się, czym jest spełnienie i czy jest ono możliwe do osiągnięcia? My się zastanawialiśmy wiele razy. W naszych „Forpocztach” pragniemy ukazać lęki człowieka zagubionego w bezdusznym popostmodernistycznym świecie.
Nie można jednakże całej winy za obecny stan rzeczywistości zrzucać na dzisiejsze czasy (a raczej ich schyłkowość), ponieważ odpowiedzialność spoczywa też na ogóle ludzkości, której fatalna kondycja objawia się w zobojętnieniu wobec cierpienia innych oraz w hipokryzji, tworzącej wieczną grę pozorów.
My pokażemy Ci, że nie musisz być taki, jak zlodowaciałe człowieczeństwo. Jeśli się rozejrzysz – dostrzeżesz bratnie dusze. Jeśli się z nimi zbratasz – stworzycie podwaliny pod ramy świata, nie ramy nowe, lecz tradycyjnie - przedrewolucyjne, które będą początkiem drogi człowieczeństwa do zerwania z odmętami materii, próbującej nas uziemić. Będą one początkiem drogi do rozwoju duchowego, wyboru dobra i idei.
Zrozum – jesteś czymś więcej niż kawałkiem mięsa. Choć tak bardzo chcą Cię zdegradować do tej roli. A Ty jesteś istotą, która może zostać bohaterem, kapłanem czy poetą – musisz tylko chcieć.
Czasami niektórych z nas ogarnia zwątpienie. Czy to wszystko ma sens? Czy nie lepiej dać sobie spokój z myśleniem i po prostu żyć, godząc się z ułomnością dzisiejszości? Byłoby o wiele łatwiej, rozpłynąć się w intelektualnym niebycie, który – będąc faworyzowanym przez ludzkość - zapewni nam spokojny sen. Jednak coś nas ciągle gna i nie pozwala nocami spać, a myśli przelewają się przez głową niczym wzburzone wody przez spotkane przez siebie zapory. Rezultat rozmyślań jest zawsze jeden: trzeba toczyć tę intelektualną walkę z sobą samym i rzeczywistością, dopóki starczy sił.
Trzeba także walczyć z nihilizmem, który tak kusi. Wizja negacji wszystkich wartości, dzięki której moglibyśmy zrobić wszystko, bo było by dla nas przyjemne. Trzeba walczyć z odrzuceniem wszelkim zasad i pogrążeniem się w morzu hedonizmu. Dlaczego? Odpowiedź jest banalna i brzmi wręcz trywialnie: ponieważ to jednostki i ich działania budują ogół, a nasze pojedyncze uczynki kształtują oblicze świata. A kto by nie chciał, mówiąc nieco naiwnie, by świat był dobry?
W tym liście do Ciebie, mój nieznajomy przyjacielu, chciałam nakreślić kierunki, którymi podążały nasze myśli przy dotychczasowym tworzeniu „Forpoczt”; myśli, które chcieliśmy przekazać Tobie. Dotarłeś z nami aż tutaj, chodź z nami dalej. Będziemy wciąż, ramię w ramię, walczyć z beznadzieją bezwiary.
Dagme
Cierpienia młodego Wertera, list z 10. maja
Am 10. Mai. / Dziesiąty maja
Mą duszę owładnęła niezwykła radość równa temu słodkiemu wiosennemu porankowi, którym rozkoszkuje się moje serce. Jestem samotny, a mimo to cieszę się obecnością w tej okolicy, która została stworzona dla takich dusz jak moje.
Jestem szczęśliwy, mój drogi, a moja dusza korzysta z posiadanego spokoju, wskutek czego cierpi moja sztuka. Nie mógłbym teraz naszkicować czegokolwiek chociażby jedną kreską, a przecież nigdy nie byłem większym malarzem niż w tej chwili!
Kiedy ta cudowna dolina zanurza się we mgle, słońce chowa się pod powierzchnią lasu, a jedynie pojedyncze promienie docierają do krainy świętości, ja, nieopodal strumienia, leżę na trawie i właśnie tutaj, bliżej ziemi te tysiące źdźbeł trawy wydają mi się tak niezwykłymi. Kiedy obserwuję świat między tymi źdźbłami trawy która staje się schronieniem dla tysiąca maleńkich robaczków, moje serce oddaje się całemu światu!
Wtedy właśnie dostrzegam tchnienie Wszechmocnego, Jego obecność przy mnie, który stworzył nas wedle swojego obrazu, umiejscowił w tym wiecznym raju i pozwolił rozkoszować się swoimi darami, och przyjacielu!
Kiedy dane jest mi obserwować przejście nocy w dzień, świata dookoła mnie i niebo, które wyjątkowo upodobała sobie moja dusza, wtedy właśnie tęsknię i zastanawiam się: ach, czy potrafiłbyś znowu to wszystko wyrazić; przenieść na papier to wszystko, co w tobie zaistniało, tak, aby odzwierciedlić emocje targane twą duszą, aby stworzyć zwierciadło swej duszy, w której tkwi obraz nieskończonego Boga! Mój przyjacielu!... Ja umieram, ulegając sile splendoru tych zjawisk…
EiA
piątek, 4 grudnia 2009
UWAGA!!!
poniedziałek, 26 października 2009
ALLELUJA!
Oczy przepasane białą chorągwią.
Kapitulacja czy początek końca?
To będzie nasz wspólny finał.
Zmartwychwstanie Chrystus
A my wszyscy złapiemy się za ręce.
Jak dzieci.
Odśpiewamy na swą cześć ALLELUJA!
NIECH ŻYJĄ ZBRODNIARZE ŚWIATA!
Aborcja, Gwałt i morderstwo.
Rozpusta, gniew i próżność.
Zawziętość i mściwość.
W szeregu ty i ja.
Zwykłe wady i szaleństwa.
Sprawiedliwość została podważona!
Szukamy cnót, a mamy tylko siebie.
Małych, niemych i bezbronnych.
Wyliczamy belki sąsiadów,
a na własne jesteśmy ślepi.
Dlaczego?
Codziennie budujemy wieżę Babel.
Z pychy, zawziętości i indolencji.
Przypominamy marionetki.
Puste, uśmiechnięte i głuche.
Głuche na płacz dziecka,
Głuche na błaganie matki.
Głuche na bicie serca…
EiA
Kapitulacja czy początek końca?
To będzie nasz wspólny finał.
Zmartwychwstanie Chrystus
A my wszyscy złapiemy się za ręce.
Jak dzieci.
Odśpiewamy na swą cześć ALLELUJA!
NIECH ŻYJĄ ZBRODNIARZE ŚWIATA!
Aborcja, Gwałt i morderstwo.
Rozpusta, gniew i próżność.
Zawziętość i mściwość.
W szeregu ty i ja.
Zwykłe wady i szaleństwa.
Sprawiedliwość została podważona!
Szukamy cnót, a mamy tylko siebie.
Małych, niemych i bezbronnych.
Wyliczamy belki sąsiadów,
a na własne jesteśmy ślepi.
Dlaczego?
Codziennie budujemy wieżę Babel.
Z pychy, zawziętości i indolencji.
Przypominamy marionetki.
Puste, uśmiechnięte i głuche.
Głuche na płacz dziecka,
Głuche na błaganie matki.
Głuche na bicie serca…
EiA
Deszcz przedjesienny
Przyszedł sierpniowym wieczorem, przesiąkniętym na wskroś zapachem złocistych mimoz. Przyszedł niespodziewanie, wiedziony przez ciemnogranatowe chmury, gdy zmierzch otulał świat srebrnoszarym atłasem. On, deszcz przedjesienny, zgasił ostatni płomień lata; swoim kroplami na nowo rozbudził melancholię. Nastały rządy chłodu.
Pada. Woda ścieka po dębowej korze, a my widzimy każdą chwilę, każde wspomnienie i ulotny sen nocy letniej. Lecz oto deszcz oznajmił kolejne fin de siecle, koniec epoki słońca.
Delikatnie i czule czujemy go na skórze, przenika ją i dociera do wnętrza, przedziera się przez nasz mur; mur, którego przebić nie może drugi człowiek. Może jego strugi są samotnością, dlatego potrafią przedrzeć się przez zapory, których nie potrafi pokonać miłość.
A one trafiają aż do sedna, do samego początku.
Wilgotne powietrze zachłysnęło się własną beznadziejnością, my uświadomiliśmy sobie własną niemoc i strach.
Każda z wizji jesieni przeraża, ten wszechocean ciemnych minut, wypełnionych tęsknotą. My nie chcemy dużo – chcemy tylko nie czuć się w swoich głowach jak w klatkach.
A deszczowe krople rozbijają nas na tysiące maleńkich kawałków.
Ile szans zmarnowaliśmy tego lata?
Bezczeszczenie czasu i bezczeszczenie miłości – dwa najgorsze świętokradztwa popełniane przez człowieka; dwa grzechy, których nie da się odpokutować.
Jak teraz oczyścimy nasze sumienia, skażone letnią bezczynnością?
Dagme
Pada. Woda ścieka po dębowej korze, a my widzimy każdą chwilę, każde wspomnienie i ulotny sen nocy letniej. Lecz oto deszcz oznajmił kolejne fin de siecle, koniec epoki słońca.
Delikatnie i czule czujemy go na skórze, przenika ją i dociera do wnętrza, przedziera się przez nasz mur; mur, którego przebić nie może drugi człowiek. Może jego strugi są samotnością, dlatego potrafią przedrzeć się przez zapory, których nie potrafi pokonać miłość.
A one trafiają aż do sedna, do samego początku.
Wilgotne powietrze zachłysnęło się własną beznadziejnością, my uświadomiliśmy sobie własną niemoc i strach.
Każda z wizji jesieni przeraża, ten wszechocean ciemnych minut, wypełnionych tęsknotą. My nie chcemy dużo – chcemy tylko nie czuć się w swoich głowach jak w klatkach.
A deszczowe krople rozbijają nas na tysiące maleńkich kawałków.
Ile szans zmarnowaliśmy tego lata?
Bezczeszczenie czasu i bezczeszczenie miłości – dwa najgorsze świętokradztwa popełniane przez człowieka; dwa grzechy, których nie da się odpokutować.
Jak teraz oczyścimy nasze sumienia, skażone letnią bezczynnością?
Dagme
piątek, 23 października 2009
My i filistrzy
Zrzućmy skorupę
Pozwólmy wznieść się duszy
by zachłysnęła się świeżym powietrzem
nieskażonej myśli
Nie obarczajmy jej na nowo tym co fizyczne
niech piękno i brzydota przestaną określać cielesność
To my- przezroczyści, efimeryczni
Balast tkankowy
pozostał przed lusterm
Teraz zwierciadłem jest górski strumień
Pożywieniem słowo
Napojem sztuka
Jesteśmy wolni
pokonaliśmy dwunożną istotę
i narodziliśmy się na nowo bez skazy
by móc żyć i umierać będąc sobą
aż sobą
bez markowego świata
pieniędzy
materializmu
...
Jeszcze jeden oddech i...
... palec na pilocie
Idea osiadła
na miękkim fotelu
-materialnym bycie-
po brodzie spływa sos
....
-materialny świat-
Ipse
wtorek, 20 października 2009
Pokażesz
Niech usta nasze splamione krwią
powiedzą dosyć
niech oczy nasze widzące ciemność
ujrzą światło
Niech serca nasze przebite cierniem
utulą się do snu
I ty i ja będziemy dzisiaj nocą
szukać światła
otworzymy swoje wnętrza na oścież
ja - swoje
ty - swoje
ja - wejdę w twą duszę
i okryję ją płaszczem swych marzeń
ty - wstąpisz w moją
i pokażesz prawdziwą wartość
Pokażesz mi wartość człowieka.
EiA
piątek, 16 października 2009
Bohater romantyczny rodem z… supermarketu
Czasu się nie cofnie… No tak, to dość oczywiste, ale czy do końca? Niekoniecznie. Wielu z nas myśli: ach, kiedyś to było! Byli prawdziwi mężczyźni, rycerze, damy i ta mityczna romantyczna miłość, a wraz z nią, naturalnie, romantyczny bohater. Ale czy owe postaci rzeczywiście wyginęły? Czy nikt już z nas nie kocha gorącym sercem, a nocami nie mogąc spać, pisze miłosne listy do swojej Charlotty (bądź Romea, nie żebym narzucała komuś wybór płci, którą ma kochać…)? Przecież wielu z nas cechuje się tą nieprzejednaną niemożnością porozumienia się z innymi. Choć zdarza się też tak, iż tą resztą, innymi po prostu gardzi, co w dzisiejszych czasach może się wydać niezbyt religijne i etyczne, ale przecież wielu z nas czuje swą własną nieprzeciętność, wyjątkowość, która tkwi w jednostce i to wcale nie głęboko ukryta… Ach, co za zuchwałość! Ale chyba lepsze to niż ta pospolita i fałszywa skromność!
Zatem – czy w dzisiejszych czasach możliwe jest istnienie prawdziwego bohatera romantycznego? Ależ, oczywiście. Jednostka wybitna, która ze względu na swój geniusz skazana jest na samotność; wyalienowana ze społeczeństwa i przez społeczeństwo. Bo w końcu charakteryzuje ją niemożność porozumienia się z innymi… Nie, nie dlatego że nimi wszystkimi gardzi, nie zawsze tak jest. Bardzo często na swojej drodze spotyka dusze pokrewne ( chyba pokrętne?). To wspaniałe, że ktoś czuje, odczuwa ten świat tak, jak my… Ale ta pokrewna dusza jest podobna do nas… Koegzystencja niekiedy staje się niemożliwa, co wymaga bardzo wiele wysiłku, mimo że drogi owych duszyczek skrzyżowały się, ale chyba niestety czas będzie się rozstać. Powód? Jest on bardzo prosty, to tylko postaci romantyczne są nieco za trudne… Jednak to wszystko nie oznacza, że bohater romantyczny współcześnie jest kompletnie skazany na samotność, przecież jeśli choć trochę się wysili, jego życie z innymi takimi, jak on, może być usłane różami…
Nie ma róży bez kolców, oczywiście. Dlatego czasami zdarzą się jakieś nieporozumienia, być może wynikające z niegodności charakterów. Oczywiście niekiedy i jedna ze stron ma dość intensywnego Weltschmerzu, który cały czas odczuwa ta nieszczęśliwsza jednostka, wówczas należy mówić o owych kolcach. Oczywiście, możliwe jest ominięcie tych wszystkich problemów – bohater romantyczny mógłby się przecież zaprzyjaźnić z kimś mniej wybitnym, jednak cóż to wtedy byłaby za znajomość?
Bohater romantyczny kocha. Kocha niezwykle silnie. To uczucie niemalże odzwierciedla jego osobowość. Ta miłość jest niezwykle burzliwa, szybka i bardzo często nieszczęśliwa. Jest zaprzeczeniem miłości sentymentalnej, łagodnej, spokojnej. Czy bohater romantyczny skazany jest na miłosną mękę? Bardzo często zdarza się, iż on kocha z wzajemnością, udaje ułożyć mu się związek z prawdziwego zdarzenia, ale jak ktoś kiedyś napisał, jest coś, co stoi na drodze jego szczęściu – jego nieznośna lekkość bytu. To jest miłość romantyczna, a nie szczęśliwa. Nawet jeśli czuje się wspaniale z tą drugą osobą, z którą przecież tworzy niezwykle zgodną całość, to i tak musi ją porzucić i iść dalej… Czyżby w swoją otchłań nicości? Nie wiem. Na drodze tej sielanki, arkadii staje on sam. Zbyt duża dawka szczęścia powoduje jego nieszczęście. Wydawać by się mogło to absurdalne, och nie, w żadnym wypadku. To w końcu jest zgodne z romantyczną koncepcją miłości. Jeśli już owa postać romantyczna wybierze sobie kochanka, z którym może być, ponieważ osoba ta odwzajemnia jego uczucie, nie ma między nimi zbytnich różnic klasowych, to przecież to wszystko jest tak piękne, aż niemożliwe. Bohatera romantycznego zwyczajnie musi coś trapić, nie dawać mu żyć, a jeśli już kwestia miłości zostaje rozwiązana, wówczas nie ma on powodów do zmartwień i… lekkość byt staje się nieznośna.
Współczesnego bohatera możemy spotkać w parku, w klubie, a nawet w supermarkecie. Cechy charakterystyczne? Nie martwcie się, wymieniać ich chyba nie muszę, bo mimo że nie zawsze ubrany on będzie w jaskrawe barwy, to i tak wyróżnia się z tłumu. Możemy dostrzec go w dziale z literaturą. Oczywiście będzie szukał jakieś destrukcyjnej lektury, która jednocześnie sprawi mu przyjemność. Będzie ją później czytał w domu, roniąc łzy współczucia głównym bohaterom. Możemy dostrzec go także w dziale spożywczym, gdy miota się, próbując dokonać właściwego wyboru – nie, kluczowe pytanie w tej dziedzinie nie będzie brzmiało być czy nie być, ale może być znacznie bardziej banalne i prozaiczne – starczy mi na pomidory czy rzodkiewkę? Zatem co będzie go wyróżniać, skoro można spotkać go wszędzie? Zagubienie, bo przecież może zabłądzić nie tylko w życiu, ale i między półkami sklepowymi; ekspresja – gdy znajdzie ulubioną książkę, na pewno się zachwyci, wydając z siebie głośny okrzyk radości; szaleńczy wzrok, gdy będzie szukał ulubionych kajzerek na śniadanie. Mogłabym wyliczać długo, ale uwierzcie mi!, nie ma to sensu, bo bohater romantyczny, nawet ten współczesny – w dżinsach i tenisówkach na pewno zostanie przez nas zauważony. Może będzie to Twoja pokrewna dusza? Dlatego rozejrzyj się bardzo uważnie! Może jest ktoś jeszcze taki jak Ty, jak Wy…
EiA
środa, 14 października 2009
Cudowny wynalazek judaizmu
Kolejne lata, cztery pory roku, dwanaście miesięcy, siedem dni w tygodniu, poranek, południe wieczór, noc.
Wciąż i wciąż, aż do szaleństwa, czas ucieka.
Lecz czymże jest czas? Mówią, że jest linią, płynie nieprzerwanie. A dla mnie czas jest niezliczoną ilością wielkich kół. Każdy kolejny rok jest powtórką poprzedniego, z naniesionymi poprawkami.
Lata, te wszystkie nasze lata, czyż w swej inności nie są do siebie tak podobne?
Pory roku, swą niezłomną zmiennością, czy nie wpędzają nas w klatkę powtórzeń?
Wiosną naszym życiem włada gorączka, to szalone rozbudzenie zmysłów. Drzewa gwałtownie wybuchają zielenią liści, a kwiaty poją nas aromatem w jasnym mroku majowych
nocy – kolejny raz.
Lato, czerwcem pełnym szaleństwa i pustym ciemnością, lipcowym upalnym lenistwem i sierpniową melancholią, co roku nas zachwyca.
Później przychodzą deszcze, chłód i mrok. Rzeczywistość przypomina – wszystko musi minąć. Jak w każdą jesień złote liście wygrzewają się w ostatnich ciepłych promieniach słońca.
Następnie zima drzemiąca spokojnie pod pokrywą śniegu, śniąca o kolejnym odrodzeniu i kolejnej wiośnie.
Od zarania dziejów cztery pory roku – strażniczki cyklu życia – regulują świat.
Niemożnością jest pokonać potęgę ich powtarzalności.
Są też miesiące posłuszne porom roku, tygodnie czekające na sobotę i niedzielę oraz poranki poprzedzające zmierzchy.
Wszystkie te kręgi i koła to właśnie jest cykliczność czasu, pierwotna wizja człowieka. To pierwotna człowiecza myśl, przemożne odczucie. Tak właśnie starożytne ludy widziały czas, tak właśnie ja go widzę.
Zastanów się, czy ta wizja nie jest tragiczna? Przecież ona oznacza wieczny powrót do tego samego. Wieczne upadki i powstania, niekończące się góry i doliny nastrojów, cotygodniowe tęsknoty niedzielnych wieczorów.
To wszystko doprowadza mnie do szaleństwa, a Ciebie?
Kiedyś, mam nadzieję, kiedyś się od tego uwolnię. Przerwę krąg i podążę naprzód, wpasuję się w ideę naszej mylnej współczesności. Zabiorę Cię ze sobą, jeśli chcesz.
Tak bardzo pragnę poczuć linearność naszego czasu, ten cudowny wynalazek judaizmu! Chcę wiedzieć, że płynie on niezmiennie, prosto, ku przyszłym celom; że jest niezapętloną linią.
Oczyścić umysł z wspomnień, które stają się przebłyskami przyszłości.
Dać się porwać nurtowi czasu.
Pantha rei – tak, niech płynie!
Dagme
poniedziałek, 12 października 2009
O Czarna Lilijo!
O Ciebie się wielcy tej ziemi biją,
Rzucają w przepaść całe swe narody -
W głębi trzymając prawdziwe powody.
Jednak dla Ciebie zabijając, żyją!
To kocioł wielki: myśli, słowa, czyny
W taniec szaleńczy z werwą się wprawiają,
Myśl niezbywalną z siebie wyrzucają:
Ty jedyna, ja jedyny?
Patrzę na siebie, patrzę na Ciebie -
Myślę: czy życie jednak nic nie warte?
Plany, marzenia wciąż idą w zaparte...
Chciałbym obudzić się w niebie -
Nieraz marzę, że już jestem.
Wrażenie naprawdę częste...
Gdy szedłem kiedyś łąką przeznaczenia,
Uwagę przyciągnął pewien lichy kwiatek -
Stanąłem, patrzę: niemały gagatek!
I tak zostałem, jakby od niechcenia.
Przychodzą burze, ja głupi - zostałem.
Grzmiało, czekałem - gdy wszystko ustało
Lilijkę z grządki wiatrzysko wyrwało?
Moja to wina! Mało się starałem...
Zniknęła z życia, kobieta, puch marny
Idę ułożyć sobie stos ofiarny.
Ogień wewnętrzny będzie na nim płonął!
Że nie zewnętrzny? Ja z wielką przykrością
Budzę się i wiem, że Śmierć jest miłością!
To jak nienawiść, a kto nią nie zionął?
Czas który mija, rany ma zaleczyć.
Gorzeją? Płoną? - Lód tu rozwiązaniem.
Gdy ogień zgaśnie, już wszystko ustanie -
Prócz przestrogi, by znów się nie skaleczyć.
Brak godnych czucia walorów?
Czarne życie, biała śmierć -
Oto ma najskrytsza chęć.
Dwojga przeciwnych kolorów...
Gdy Czarna Lilija zwiędnie,
Chęci do walki się skończą.
Ja będę tym, co przybiegnie
Na pogrzeb z białą opończą.
Wołam! Wyję o wolność życia ducha!
Śmierci! Czy Ty mnie nie słuchasz?
Reaktor
Rzucają w przepaść całe swe narody -
W głębi trzymając prawdziwe powody.
Jednak dla Ciebie zabijając, żyją!
To kocioł wielki: myśli, słowa, czyny
W taniec szaleńczy z werwą się wprawiają,
Myśl niezbywalną z siebie wyrzucają:
Ty jedyna, ja jedyny?
Patrzę na siebie, patrzę na Ciebie -
Myślę: czy życie jednak nic nie warte?
Plany, marzenia wciąż idą w zaparte...
Chciałbym obudzić się w niebie -
Nieraz marzę, że już jestem.
Wrażenie naprawdę częste...
Gdy szedłem kiedyś łąką przeznaczenia,
Uwagę przyciągnął pewien lichy kwiatek -
Stanąłem, patrzę: niemały gagatek!
I tak zostałem, jakby od niechcenia.
Przychodzą burze, ja głupi - zostałem.
Grzmiało, czekałem - gdy wszystko ustało
Lilijkę z grządki wiatrzysko wyrwało?
Moja to wina! Mało się starałem...
Zniknęła z życia, kobieta, puch marny
Idę ułożyć sobie stos ofiarny.
Ogień wewnętrzny będzie na nim płonął!
Że nie zewnętrzny? Ja z wielką przykrością
Budzę się i wiem, że Śmierć jest miłością!
To jak nienawiść, a kto nią nie zionął?
Czas który mija, rany ma zaleczyć.
Gorzeją? Płoną? - Lód tu rozwiązaniem.
Gdy ogień zgaśnie, już wszystko ustanie -
Prócz przestrogi, by znów się nie skaleczyć.
Brak godnych czucia walorów?
Czarne życie, biała śmierć -
Oto ma najskrytsza chęć.
Dwojga przeciwnych kolorów...
Gdy Czarna Lilija zwiędnie,
Chęci do walki się skończą.
Ja będę tym, co przybiegnie
Na pogrzeb z białą opończą.
Wołam! Wyję o wolność życia ducha!
Śmierci! Czy Ty mnie nie słuchasz?
Reaktor
sobota, 10 października 2009
Powrót Marii K.
Widzę w ciemności twoją twarz
sylwetka wyprostowana
usta rozchylone
zmartwiona zadumana
Płaczesz bo zwiędły twe róże
nic nie mówisz
tylko jęki przeróżne
bez przymuszenia
wydawać z siebie umiesz
zniknęło tej miłości wzgórze
w nocy szlochania nie słychać
jednostkowe cierpienie
po prostu nie przeraża
Zostawił cię i pobiegł
Nie był twym kochankiem
porzucił nigdy nie uległ
krzyknął pocałunkiem
na pożegnanie
i czar prysł -
zostało wołanie.
Nie byłaś jego opoką
Byłaś towarzyszką -
Rzekomą
Do rozmów, śpiewu
spacerów i flirtu
Zabawiał godzinami
Uspakajał modlitwami.
Nikt nie będzie cię szukał
z bucikiem balowym
naprawdę nigdy nie czekał
za dużo dziś księżniczek
za mało czarownic
Geniusz został spalony
Zostały tylko prochy
twej próżności.
Fin de siecle
w kieliszkach
i trupy miłości.
EiA
sylwetka wyprostowana
usta rozchylone
zmartwiona zadumana
Płaczesz bo zwiędły twe róże
nic nie mówisz
tylko jęki przeróżne
bez przymuszenia
wydawać z siebie umiesz
zniknęło tej miłości wzgórze
w nocy szlochania nie słychać
jednostkowe cierpienie
po prostu nie przeraża
Zostawił cię i pobiegł
Nie był twym kochankiem
porzucił nigdy nie uległ
krzyknął pocałunkiem
na pożegnanie
i czar prysł -
zostało wołanie.
Nie byłaś jego opoką
Byłaś towarzyszką -
Rzekomą
Do rozmów, śpiewu
spacerów i flirtu
Zabawiał godzinami
Uspakajał modlitwami.
Nikt nie będzie cię szukał
z bucikiem balowym
naprawdę nigdy nie czekał
za dużo dziś księżniczek
za mało czarownic
Geniusz został spalony
Zostały tylko prochy
twej próżności.
Fin de siecle
w kieliszkach
i trupy miłości.
EiA
czwartek, 8 października 2009
Pieśń Straconego Zwycięstwa
Umiłowanie samotności kruszy
Nawet najbardziej kuszące butelki
Nie utoniesz już w głębinach swej duszy
Nie spróbujesz już choć jednej kropelki
Już oszukany, rzucony w przepaść snów
Podnosisz szablę, w samotny idziesz bój
- Czy dojrzę swój kres? Nie padnę u celu?
Przecież przede mną próbowało wielu…
To nowa walka, o nowy dzień
Nie wracaj w przeszłość – nie stało się
To inny wstyd, to inny płacz
Nie poddaj się, lecz dalej walcz!
Drżyj przed pokusą, nie wracaj w drogi tył
Wiatr dmie w chorągiew, więc trzymaj ją co sił!
Klejnoty w błocie – przejść musimy po nich
By pod koniec dać świadectwo Twej woli
Królestwo jest ideą czystą…
Przeciwko samotności wyższe towarzystwo!
Co z tego, że ciało boli:
Umierać, ale powoli!
Krzyż, ogień i miecz – póki trąbka żyje
Huk, trupy i krew – żaden duch nie wyje
Marsz po należne – bierzemy, co nasze
Wreszcie wróciły uśmiechy na twarze…
Korona się kulom nie kłania…
Właśnie podnoszę szablę, ciało swe odsłaniam
To przecież nie dusza boli:
Umierać, ale powoli!
Wędrówki koniec – gdzież są żywi ludzie?
Wznieś oczy w górę, gdy marzysz o cudzie
Uczyń Jego znak, gdy ci sił ubywa
Słyszysz? To On – Przedwieczny przybywa
On wciąż jest Bogiem, nigdy nie odejdzie
Nie zginie więcej, lecz na nowo zejdzie
Pokaże się nam, dźwigając krzyż i miecz
Obudzi się w nas, wskazując drogi kres
Wygrana walka, wstał nowy dzień
Przed tobą przyszłość – to stanie się
Gdzie indziej wstyd, gdzie indziej płacz
Na upadłych aniołów patrz!
Za stracone sny, za przyziemny byt,
Zapomniane czasy – odpłacimy MY.
Zapłacicie WY…
Reaktor
Nawet najbardziej kuszące butelki
Nie utoniesz już w głębinach swej duszy
Nie spróbujesz już choć jednej kropelki
Już oszukany, rzucony w przepaść snów
Podnosisz szablę, w samotny idziesz bój
- Czy dojrzę swój kres? Nie padnę u celu?
Przecież przede mną próbowało wielu…
To nowa walka, o nowy dzień
Nie wracaj w przeszłość – nie stało się
To inny wstyd, to inny płacz
Nie poddaj się, lecz dalej walcz!
Drżyj przed pokusą, nie wracaj w drogi tył
Wiatr dmie w chorągiew, więc trzymaj ją co sił!
Klejnoty w błocie – przejść musimy po nich
By pod koniec dać świadectwo Twej woli
Królestwo jest ideą czystą…
Przeciwko samotności wyższe towarzystwo!
Co z tego, że ciało boli:
Umierać, ale powoli!
Krzyż, ogień i miecz – póki trąbka żyje
Huk, trupy i krew – żaden duch nie wyje
Marsz po należne – bierzemy, co nasze
Wreszcie wróciły uśmiechy na twarze…
Korona się kulom nie kłania…
Właśnie podnoszę szablę, ciało swe odsłaniam
To przecież nie dusza boli:
Umierać, ale powoli!
Wędrówki koniec – gdzież są żywi ludzie?
Wznieś oczy w górę, gdy marzysz o cudzie
Uczyń Jego znak, gdy ci sił ubywa
Słyszysz? To On – Przedwieczny przybywa
On wciąż jest Bogiem, nigdy nie odejdzie
Nie zginie więcej, lecz na nowo zejdzie
Pokaże się nam, dźwigając krzyż i miecz
Obudzi się w nas, wskazując drogi kres
Wygrana walka, wstał nowy dzień
Przed tobą przyszłość – to stanie się
Gdzie indziej wstyd, gdzie indziej płacz
Na upadłych aniołów patrz!
Za stracone sny, za przyziemny byt,
Zapomniane czasy – odpłacimy MY.
Zapłacicie WY…
Reaktor
wtorek, 6 października 2009
Ulotni
Bo gdyby dotknąć Księżyca blasku
Czy pozostałby na nim odcisk naszej wątłej dłoni?
A gdyby pchnąć Słońce mieczem głęboko
Czy krwawić poczęłoby energią jaśnistą?
Co jeśli zranić by Ziemię
Czy skały pękać będą w agonii?
Jak żyć możemy w tym wielkim wszechświecie
Tak niezdolni do najmniejszej jego zmiany?...
Nuwisam
Czy pozostałby na nim odcisk naszej wątłej dłoni?
A gdyby pchnąć Słońce mieczem głęboko
Czy krwawić poczęłoby energią jaśnistą?
Co jeśli zranić by Ziemię
Czy skały pękać będą w agonii?
Jak żyć możemy w tym wielkim wszechświecie
Tak niezdolni do najmniejszej jego zmiany?...
Nuwisam
niedziela, 4 października 2009
Niespełnieni - szkic
I
Niektórzy rodzą się skażeni niespełnieniem. Obdarowani skazą niespełnienia. Spędzają oni życie na poszukiwaniach. I nigdy nie znajdują.
II
Są ludzie – jest to znacząca większość – którzy mają przed sobą klarowną wizję przyszłości. Choć nie wiedzą ze stu procentową pewnością, co ich czeka, tworzą w swym umyśle obraz wymarzonego życia, do którego konsekwentnie dążą.
Dla innych każda następna sekunda jest wielką tajemnicą. Ich życie staje się chwilą nieświadomości między momentami. Moment poprzedzający wypełniony jest horror vacui, lękiem, iż następny moment będzie pusty i nic nie przyniesie. I znów nic nie zmieni.
Ludzie ci „prześlizgują” się pomiędzy skrawkami czasu, starają się dopasować do pustych przestrzeni między mijającymi chwilami. I nigdy nie pasują.
III
Czy charakteryzują się niespełnieni? Dlaczego to właśnie oni gnają naprzód, przepełnieni jakimś dziwnym, wiecznym niepokojem, gwałtowną zachłannością?
Kwestią sporną jest, czy rodzą się oni z tym piętnem; czy niespełnienie znajdujące odbicie w ich oczach, samo prowokuje ten los; czy też może to inni ludzie i relacje z nimi tak kształtują życie tych jednostek. Czy problem leży w nich, tkwi głęboko w środku, czy winny jest świat?
IV
Wieczna niezależność niespełnionych i ich lęk przed klatką schematów i rutyny zapędza ich w inną klatkę – klatkę wolności. Pragnienie nieskrępowania staje się niewolą, tym samym powtarzają oni odwieczny błąd całej ludzkości.
Niespełnieni zawsze dążyć będą naprzód, spragnieni coraz mocniejszych wrażeń, z coraz bardziej pustymi sercami. Poprzez zrywanie wszelkich więzów łączących ich z rzeczywistością, brnąć będą w świat swoich wyobrażeń o szczęściu, świat nie przynoszący prawdziwej satysfakcji. W czasie tej podróży ogarniać ich będzie lęk przed codziennością, strach przed zwyczajnością, ze którą w głębi duszy całe życie tęsknią. Samotność będzie się pogłębiać, nasilając uczucie izolacji, prowadzące do jeszcze większej samotności. Dążenie do spełnienia stanie się zamkniętym kołem pogłębiającego się niespełnienia.
V
Lecz niespełnieni, dumni indywidualiści, ludzie uważający się za tych, którzy czują naprawdę, nigdy nie przyznają się do wahania, czy ich droga jest tą właściwą. Choć często towarzyszyć im będzie zwątpienie w samotną podróż ku spełnieniu, nigdy nie dadzą po sobie znać, że zastanawiają się, czy ich wybór był trafny.
Choć może decyzja była podjęta już z góry? A może piętno zostało nadane przy narodzeniu?
Dagme
Niektórzy rodzą się skażeni niespełnieniem. Obdarowani skazą niespełnienia. Spędzają oni życie na poszukiwaniach. I nigdy nie znajdują.
II
Są ludzie – jest to znacząca większość – którzy mają przed sobą klarowną wizję przyszłości. Choć nie wiedzą ze stu procentową pewnością, co ich czeka, tworzą w swym umyśle obraz wymarzonego życia, do którego konsekwentnie dążą.
Dla innych każda następna sekunda jest wielką tajemnicą. Ich życie staje się chwilą nieświadomości między momentami. Moment poprzedzający wypełniony jest horror vacui, lękiem, iż następny moment będzie pusty i nic nie przyniesie. I znów nic nie zmieni.
Ludzie ci „prześlizgują” się pomiędzy skrawkami czasu, starają się dopasować do pustych przestrzeni między mijającymi chwilami. I nigdy nie pasują.
III
Czy charakteryzują się niespełnieni? Dlaczego to właśnie oni gnają naprzód, przepełnieni jakimś dziwnym, wiecznym niepokojem, gwałtowną zachłannością?
Kwestią sporną jest, czy rodzą się oni z tym piętnem; czy niespełnienie znajdujące odbicie w ich oczach, samo prowokuje ten los; czy też może to inni ludzie i relacje z nimi tak kształtują życie tych jednostek. Czy problem leży w nich, tkwi głęboko w środku, czy winny jest świat?
IV
Wieczna niezależność niespełnionych i ich lęk przed klatką schematów i rutyny zapędza ich w inną klatkę – klatkę wolności. Pragnienie nieskrępowania staje się niewolą, tym samym powtarzają oni odwieczny błąd całej ludzkości.
Niespełnieni zawsze dążyć będą naprzód, spragnieni coraz mocniejszych wrażeń, z coraz bardziej pustymi sercami. Poprzez zrywanie wszelkich więzów łączących ich z rzeczywistością, brnąć będą w świat swoich wyobrażeń o szczęściu, świat nie przynoszący prawdziwej satysfakcji. W czasie tej podróży ogarniać ich będzie lęk przed codziennością, strach przed zwyczajnością, ze którą w głębi duszy całe życie tęsknią. Samotność będzie się pogłębiać, nasilając uczucie izolacji, prowadzące do jeszcze większej samotności. Dążenie do spełnienia stanie się zamkniętym kołem pogłębiającego się niespełnienia.
V
Lecz niespełnieni, dumni indywidualiści, ludzie uważający się za tych, którzy czują naprawdę, nigdy nie przyznają się do wahania, czy ich droga jest tą właściwą. Choć często towarzyszyć im będzie zwątpienie w samotną podróż ku spełnieniu, nigdy nie dadzą po sobie znać, że zastanawiają się, czy ich wybór był trafny.
Choć może decyzja była podjęta już z góry? A może piętno zostało nadane przy narodzeniu?
Dagme
piątek, 2 października 2009
******
Do Sodomy biegnijmy, do Sodomy!
Bez przekładów ewangelii, bez krzyku i hostii.
Będziemy żyć jak ci najgorsi
Pośród czarnych łąk i chorych krów.
Będziemy wreszcie sobą
Całym sercem, duszą i ciałem!
Niech oddychają nasze instynkty
Dawno już zapomniane.
Bez zbawienia, prawa i śmierci.
Będziemy chłonąć siebie wzajemnie.
Wiecznie.
EiA
środa, 30 września 2009
Dezintegracja
My stworzeni do miłości
zagubiliśmy się
Do zranionych na wylot serc
wdarło się zło
Powoli umieramy
z tęsknoty
za straconą ufnością
W biegu za pozornym rajem
zgubiliśmy buty
te z białymi skrzydłami
Staliśmy się puści
niczym nieudany kredens
wykonany do przechowywania kryształu
Zbłądziliśmy
rozbiliśmy to co było najcenniejsze
na niezliczoną ilość bezużytecznych słów
Już nie odtworzymy mapy dobroci
nigdy nie sięgniemy prawdziwego nieba
Przykuci do ziemi
wołamy: Boże pomóż!
Tracąc nadzieję
na jutro
Dni przeżyte w pośpiechu
choć następnego poranka nie miało być
Zmarnowaliśmy ten czas
dzieci miłości
Staliśmy się tworami prokreacji
krzyku i nienawiści
Tylko jeszcze sny
oaza zbłąkanych dusz
Choć rano rozczarowanie
a na twarzy palące promienie
zepsutego słońca
Kolejny dzień krokiem w
ciemniejszą czerń
Szukamy siebie o zmierzchu
lecz ścieżki zniknęły
-już nie prowadzą do ludzi-
CZŁOWIEK STRACIŁ CZŁOWIECZEŃSTWO
Codziennie od nowa budujemy
lepszą Sodomę
i czekamy na dzień gniewu
My stworzeni do miłości
dawni ludzie...
Ipse
zagubiliśmy się
Do zranionych na wylot serc
wdarło się zło
Powoli umieramy
z tęsknoty
za straconą ufnością
W biegu za pozornym rajem
zgubiliśmy buty
te z białymi skrzydłami
Staliśmy się puści
niczym nieudany kredens
wykonany do przechowywania kryształu
Zbłądziliśmy
rozbiliśmy to co było najcenniejsze
na niezliczoną ilość bezużytecznych słów
Już nie odtworzymy mapy dobroci
nigdy nie sięgniemy prawdziwego nieba
Przykuci do ziemi
wołamy: Boże pomóż!
Tracąc nadzieję
na jutro
Dni przeżyte w pośpiechu
choć następnego poranka nie miało być
Zmarnowaliśmy ten czas
dzieci miłości
Staliśmy się tworami prokreacji
krzyku i nienawiści
Tylko jeszcze sny
oaza zbłąkanych dusz
Choć rano rozczarowanie
a na twarzy palące promienie
zepsutego słońca
Kolejny dzień krokiem w
ciemniejszą czerń
Szukamy siebie o zmierzchu
lecz ścieżki zniknęły
-już nie prowadzą do ludzi-
CZŁOWIEK STRACIŁ CZŁOWIECZEŃSTWO
Codziennie od nowa budujemy
lepszą Sodomę
i czekamy na dzień gniewu
My stworzeni do miłości
dawni ludzie...
Ipse
piątek, 28 sierpnia 2009
Droga
Wyobraźmy sobie nasz świat egzystujący jako połączenie różnorakich skrajności.
W tej wizji dusza, metafizyka, idea i dobro są początkiem osi, na której krańcu znajdują się ich przeciwieństwa – ciało, fizjologia, materia i zło. Potęgi te toczą nieprzerwaną walkę o człowieka, będącego nagrodą, którą dostanie zwycięzca.
Dusza a ciało.
Zastanawiająca kwestia – czy dusza i ciało są jednością?
Jest to pytanie, na które ludzkość nie może odpowiedzieć od stuleci i na które powstało wiele poglądów. Jeden z nich neguje jedność tych dwóch pierwiastków i głosi, iż dusza i ciało są swoimi największymi wrogami.
Czy jest to prawdą? Czy dusza i ciało trwają w odwiecznej walce?
Spójrzmy na dzisiejszy świat – jest to miejsce, gdzie czci się urodę i młodość. Człowieka nie określa już zdanie: „Myślę, więc jestem”. Dziś ludzie mówią: „Wyglądam, więc jestem.”, a nasza uroda jest wyznacznikiem naszej wartości.
Lecz zastanów się – gdyby ktoś zamienił Twoje ciało na inne, to przestałbyś być sobą?
Zmieniłyby się Twoje cele, dążenia i myśli? Przestałbyś kochać ludzi, których kochasz?
A gdyby ktoś zostawił Ci ciało, a zastąpił Twe marzenia, pasje i miłości innymi, czy byłbyś dalej sobą?
Odpowiedz na te pytania, a zrozumiesz, że to dusza definiuje człowieka. Ona jest naszym „ego” zamkniętym w klatce ciała, które uprzedmiotawia nas swoimi prymitywnymi pragnieniami.
Człowiek uwolniony od balastu niedoskonałego ciała, byłby zdolny zbliżyć się do esencji wszechrzeczy.
Materia nas krępuje, odwraca naszą uwagę od sedna, rozprasza nas i zaraża swoją trywialnością. Dusza, czyste jestestwo człowieka, bez materialnego ciężaru byłaby nieskłonna do ulegania relatywizmowi moralnemu, który tłumaczyć ma niemoralne potrzeby ciała.
Musimy zrozumieć, że przyjemność nie jest dobrem i nie jest wartością samą w sobie; pojąć, iż nie możemy stawiać jej jako nadrzędnego celu naszego życia. Dajmy się rozwinąć swoim duszom, będącym naszymi prawdziwymi obliczami.
W wieczności liczymy się tylko my i nasze sumienia.
Metafizyka a fizjologia.
Zagadnieniem, które łączy się z antagonizmem ciała i duszy, jest sprzeczność między metafizyką a fizjologią.
Ludzie nie są zdolni pojąć, jak piękny mógłby być świat, gdyby wyrzekł się fizjologicznych pierwiastków; jak wyjątkowe i niezniszczalne uczucia mogłyby powstać. Miłość, czysta i metafizyczna, nieskażona pożądaniem miałaby szansę stać się wieczną. Niestety, jest to niemożliwe przez ułomną i prymitywną stronę naszej natury, która niszczy czystość. W konsekwencji fizjologia zawsze wygrywa z metafizyką. A miłość - jak wszystko to, co piękne – nie ma szans na przetrwanie.
Idea a materia.
Kolejni przeciwnicy, kolejna wielka wojna. Idea – matka poezji, filozofii i postępu ludzkości. Materia – bariera, która stoi na drodze każdej idei.
Nieskrępowana wędrówka myśli nie jest możliwa, ponieważ przeszkadza jej codzienna proza życia.
Pieniądze, potrzeby doczesne i cielesność naszego jestestwa – to właśnie one niszczą poezję, myśl i prawdziwe człowieczeństwo.
Ile dzieł by powstało, gdyby ich hipotetyczni twórcy nie marnowali swych dni na bezwartościowej pracy? Ilu geniuszów przez to straciliśmy? Codzienne zmaganie się z rzeczywistością i frustrująca praca zarobkowa niszczą wiele idei.
Rzeczywistość skazuje nas na szare życie wśród nędzy materii.
Dobro a zło.
Najbardziej skrajnymi pojęciami są dobro i zło. Są one od siebie tak odległe, że nikt nie powinien mieć problemów z ich odróżnieniem. A jednak od pewnego czasu ludzie nie chcą nazywać czegoś zjawiskiem dobrym lub złym. W nasze życie wkroczył relatywizm moralny, powodując, że tak oczywiste pojęcia stały się czymś dyskusyjnym.
A przecież tak nie jest! Musimy sobie uświadomić, że istnieje jeden, uniwersalny system wartości, którego trzeba przestrzegać. Został on obalony przez postmodernizm, głoszący, że wszystko jest arbitralne i niepewne.
Obalmy tę postmodernistyczną rewolucję moralności i stwórzmy nowe ramy!
Postarajmy się oderwać od nieczystych części nas samych, przyczyńmy się do tego, by walkę wygrywały wartości pozytywne – te, które naprawdę mogą dać nam niezmącone niczym szczęście, a nie tylko chwilową przyjemność.
Cel a dążenie.
Sceptycy mogą zanegować tę ideę i upierać się, że całkowite wyzbycie się pierwotnych ułomności jest niemożliwe. Jednakże my możemy stwierdzić, iż nawet jeżeli cel wydaje się nieosiągalny, to samo dążenie do niego czyni nas lepszymi istotami. Doskonaląc swoje dusze, nasz metafizyczny pierwiastek, udoskonalamy tym samym świat. Samo opowiedzenie się po stronie duchowości i wytrwałe dążenie do czystej wolności, jest jedną, małą, wygraną bitwą w tej wielkiej wojnie.
A przecież cel, jest tylko małym punktem u kresu drogi, która sprawia, że stajemy się szlachetniejsi.
Dagme
sobota, 15 sierpnia 2009
Nierzeczywistość
Kolejna kropla ostrze zrosiła,
obok wyrasta nowa mogiła.
Nikt już nie krzyczy, łez nie wypłakuje
Nikt już nie patrzy, co się dokonuje
Już tylko jęki pokoleń słychać...
Kolejną świętość na opał rąbali
Smród jakiś niosą nam wiatry z oddali
To się unosi zbrodnicza pycha...
Kolejna głowa w błoto upadła,
to tylko pokaz dla oczu stadła.
Równość powszechna. Czy ktoś kogoś zmusza?
Prześladowany w strachu ucieka,
Lecz marzeń swoich się nie wyrzeka...
Nie złość, nie "ucisk" - to Wolność przymusza.
Kolejny fircyk z ludem się brata,
to tylko poza przed cięciem kata.
Korona w błocie, znikąd szukać blasku.
Ogień wygasły serca chce rozdzierać,
Oto nadchodzi szczęśliwości era.
Ściany bez ozdób, to skromność w potrzasku.
Rozpad symboli. Gdzie lilie, orły, lwy?
Ponoć przepadły. Za ścianą z dziejów mgły.
Reaktor
obok wyrasta nowa mogiła.
Nikt już nie krzyczy, łez nie wypłakuje
Nikt już nie patrzy, co się dokonuje
Już tylko jęki pokoleń słychać...
Kolejną świętość na opał rąbali
Smród jakiś niosą nam wiatry z oddali
To się unosi zbrodnicza pycha...
Kolejna głowa w błoto upadła,
to tylko pokaz dla oczu stadła.
Równość powszechna. Czy ktoś kogoś zmusza?
Prześladowany w strachu ucieka,
Lecz marzeń swoich się nie wyrzeka...
Nie złość, nie "ucisk" - to Wolność przymusza.
Kolejny fircyk z ludem się brata,
to tylko poza przed cięciem kata.
Korona w błocie, znikąd szukać blasku.
Ogień wygasły serca chce rozdzierać,
Oto nadchodzi szczęśliwości era.
Ściany bez ozdób, to skromność w potrzasku.
Rozpad symboli. Gdzie lilie, orły, lwy?
Ponoć przepadły. Za ścianą z dziejów mgły.
Reaktor
czwartek, 13 sierpnia 2009
Optymistyczna wizja tak nieoptymistycznej egzystencji
Człowiek to istota wiecznie niedoskonała. Jego życie z góry skazane jest na klęskę. Kto nas zapamięta? Czy my właściwie odgrywamy jakąś rolę dla tego świata? Jakie są losy jednostki w dzisiejszym świecie? Czy jest ona zdolna przetrwać w świecie pieniądza i technologicznych nowinek? Czymże możemy być dla potomnych, skoro dla współczesnych jesteśmy niczym? Jak zbudować swój pomnik ze spiżu? Co obecnie może stać się owym przedłużeniem żywota, wspomnianym pomnikiem?
Każda godzina zbliża nas do śmierci, a zjawiska zachodzące wokół nas tylko nam to uzmysławiają. Życie jest niewiarygodnie krótkie i to właśnie przez swą efemeryczność staje się po prostu chwilą. Zatem – kimże jest człowiek? Jesteśmy ludźmi absurdalnymi. Wnosimy swój kamień na górę każdego dnia, przypominamy Syzyfa wykonującego swą karę, ale za co pokutujemy? Może za naszą powierzchowność, powszedniość. Czy brak nam ekspresji? Topimy się w błocie nicości. Jednak kiedy utoniemy? Czy naszym celem jest śmierć?
Tylko my mamy wpływ na nasz los, jednak to los jednostki uzależniony jest od losu ogółu, a to nigdy nie sprawi, iż oderwiemy się od szarej rzeczywistości, nigdy nie będziemy szczęśliwi. A skoro nigdy nie będziemy szczęśliwi, to czy nie jest absurdalnym istnienie takiego pojęcia jak owe szczęście? Jednostka nigdy nie będzie wolna, bo wolność tak, jak i nasza egzystencja trwa tylko chwilę… Człowiek, zatem, jest rozdarty – z jednej strony chciałby dotknąć nieba, rozkoszując się uczuciem wolności, zaś z drugiej strony dostrzega łańcuchy, na których jest uwiązany – poczucie obowiązku i odpowiedzialności za drugiego człowieka, co powoduje, iż w rzeczywistości nigdy nie osiągnie satysfakcji z tego, co przeżywa. To uczucie wywołuje w jednostce rozgoryczenie; izoluje się od świata, obwiniając go o niemożność poczucia euforii, tym samym, skazując się na samotność. Poczucie alienacji nasila się z każdym dniem. Absurdalność egzystencji trzciny myślącej staje się większa i tu powstaje pytanie – wtaczać kamień na górę, czy poddać się i odejść? Tylko co się wtedy z nami stanie? Czy będziemy wolni? Czy będziemy szczęśliwi?
Jednak ów kamień daje nam niejaką satysfakcję; to on przypomina, że żyjemy. To po to, by go wtaczać budzimy się codziennie rano – w lepszym bądź gorszym stanie, ale budzimy. Czym jest ten kamień? Zwykłą troską albo i znaczącym problemem, z którym nie zawsze można dać sobie radę. Ale czy opłaca się walczyć? Tak. Walka toczy się o nas samych; nie możemy być przeciwko sobie, nawet jeśli jesteśmy wbrew sobie, wbrew własnym ideom, wbrew własnemu sumieniu. Nie możemy być wrogiem dla siebie, skoro i tak wielu nieżyczliwych dookoła nas. To ten kamień jest jednocześnie naszym celem jak i utrapieniem. Łzą na powiece i boleścią w sercu, ale to on równocześnie przynosi nam ukojenie, jest naszą misją, którą powinniśmy wypełnić. Nawet jeśli musimy ją wielokrotnie powtarzać. Może na drodze na górę znajdziemy kogoś takiego jak my? Zagubionego, zniechęconego? Podajmy mu dłoń! Ulży. Zrobi się cieplej. Może nie istnieje takie pojęcie jak szczęście, ale nie mamy na to wpływu. Musimy udowodniać każdego dnia swoją wartość, udowodnijmy jak wielką wartością jest zwykła, ludzka życzliwość, która tak zwykła, a jednocześnie tak niepospolita. Boimy się mówić o tym, że jesteśmy radośni, że jesteśmy szczęśliwi u boku drugiej osoby – matki, kochanki, męża, przyjaciółki – ale jeszcze głębszy lęk rodzi się wówczas, gdy nadchodzi pora mówić o codziennych lękach, utrapieniu. Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi! Człowiek, by egzystować, potrzebuje jednego – drugiego człowieka.
EiA -
Każda godzina zbliża nas do śmierci, a zjawiska zachodzące wokół nas tylko nam to uzmysławiają. Życie jest niewiarygodnie krótkie i to właśnie przez swą efemeryczność staje się po prostu chwilą. Zatem – kimże jest człowiek? Jesteśmy ludźmi absurdalnymi. Wnosimy swój kamień na górę każdego dnia, przypominamy Syzyfa wykonującego swą karę, ale za co pokutujemy? Może za naszą powierzchowność, powszedniość. Czy brak nam ekspresji? Topimy się w błocie nicości. Jednak kiedy utoniemy? Czy naszym celem jest śmierć?
Tylko my mamy wpływ na nasz los, jednak to los jednostki uzależniony jest od losu ogółu, a to nigdy nie sprawi, iż oderwiemy się od szarej rzeczywistości, nigdy nie będziemy szczęśliwi. A skoro nigdy nie będziemy szczęśliwi, to czy nie jest absurdalnym istnienie takiego pojęcia jak owe szczęście? Jednostka nigdy nie będzie wolna, bo wolność tak, jak i nasza egzystencja trwa tylko chwilę… Człowiek, zatem, jest rozdarty – z jednej strony chciałby dotknąć nieba, rozkoszując się uczuciem wolności, zaś z drugiej strony dostrzega łańcuchy, na których jest uwiązany – poczucie obowiązku i odpowiedzialności za drugiego człowieka, co powoduje, iż w rzeczywistości nigdy nie osiągnie satysfakcji z tego, co przeżywa. To uczucie wywołuje w jednostce rozgoryczenie; izoluje się od świata, obwiniając go o niemożność poczucia euforii, tym samym, skazując się na samotność. Poczucie alienacji nasila się z każdym dniem. Absurdalność egzystencji trzciny myślącej staje się większa i tu powstaje pytanie – wtaczać kamień na górę, czy poddać się i odejść? Tylko co się wtedy z nami stanie? Czy będziemy wolni? Czy będziemy szczęśliwi?
Jednak ów kamień daje nam niejaką satysfakcję; to on przypomina, że żyjemy. To po to, by go wtaczać budzimy się codziennie rano – w lepszym bądź gorszym stanie, ale budzimy. Czym jest ten kamień? Zwykłą troską albo i znaczącym problemem, z którym nie zawsze można dać sobie radę. Ale czy opłaca się walczyć? Tak. Walka toczy się o nas samych; nie możemy być przeciwko sobie, nawet jeśli jesteśmy wbrew sobie, wbrew własnym ideom, wbrew własnemu sumieniu. Nie możemy być wrogiem dla siebie, skoro i tak wielu nieżyczliwych dookoła nas. To ten kamień jest jednocześnie naszym celem jak i utrapieniem. Łzą na powiece i boleścią w sercu, ale to on równocześnie przynosi nam ukojenie, jest naszą misją, którą powinniśmy wypełnić. Nawet jeśli musimy ją wielokrotnie powtarzać. Może na drodze na górę znajdziemy kogoś takiego jak my? Zagubionego, zniechęconego? Podajmy mu dłoń! Ulży. Zrobi się cieplej. Może nie istnieje takie pojęcie jak szczęście, ale nie mamy na to wpływu. Musimy udowodniać każdego dnia swoją wartość, udowodnijmy jak wielką wartością jest zwykła, ludzka życzliwość, która tak zwykła, a jednocześnie tak niepospolita. Boimy się mówić o tym, że jesteśmy radośni, że jesteśmy szczęśliwi u boku drugiej osoby – matki, kochanki, męża, przyjaciółki – ale jeszcze głębszy lęk rodzi się wówczas, gdy nadchodzi pora mówić o codziennych lękach, utrapieniu. Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi! Człowiek, by egzystować, potrzebuje jednego – drugiego człowieka.
EiA -
Obraz
błękitne drzewa połyskują na płótnie
kropelka osiada niezauważona
rozmywa pejzaż w tęczę wstążek
ulotnie przenika
dreszcz
i promień odbity w lustrze świata
na sznurkach niezliczone modlitwy
paciorek po paciorku płyną
taflą w nieznane a tak bliskie
anioły puch skrzydlaty rozdają
a my uśmiechy skryte z kraju niewinności
próbujemy uchwycić
pędzlem związanej duszy
tańczącej w akwareli wspomnień
błękit w szarość codzienności przemieniony
nie wróci
to wieczne zaćmienie słońca
srebrna tarcza nocy strażnikiem na zawsze
świetlików w ogrodzie ciemnych serc
Ipse
kropelka osiada niezauważona
rozmywa pejzaż w tęczę wstążek
ulotnie przenika
dreszcz
i promień odbity w lustrze świata
na sznurkach niezliczone modlitwy
paciorek po paciorku płyną
taflą w nieznane a tak bliskie
anioły puch skrzydlaty rozdają
a my uśmiechy skryte z kraju niewinności
próbujemy uchwycić
pędzlem związanej duszy
tańczącej w akwareli wspomnień
błękit w szarość codzienności przemieniony
nie wróci
to wieczne zaćmienie słońca
srebrna tarcza nocy strażnikiem na zawsze
świetlików w ogrodzie ciemnych serc
Ipse
wtorek, 7 lipca 2009
***
łza spływa po policzku
gromem słów uderzonych w serce
przyciągana grawitacją samotności
spada w otchłań zapomnienia
wśród obojętności ludzi
bojących się podać białą chusteczkę
taka plama?
Co powiedzą inni?
My nie mamy problemów
Spieszę się!
łza jedna...
druga...
następna...
styka się z ziemią-matką
przenika jej kolejne warstwy
szukając Pandory i puszki
Ipse
gromem słów uderzonych w serce
przyciągana grawitacją samotności
spada w otchłań zapomnienia
wśród obojętności ludzi
bojących się podać białą chusteczkę
taka plama?
Co powiedzą inni?
My nie mamy problemów
Spieszę się!
łza jedna...
druga...
następna...
styka się z ziemią-matką
przenika jej kolejne warstwy
szukając Pandory i puszki
Ipse
Ten Wieczór
Ten wieczór nigdy się nie skończy
Kwintesencja nocy w gwiazdach
i łzach
Zapach pomarańczy
w powietrzu
Dźwięk skrzypiec, szeptu
i śpiew
Księżyc w zenicie i wino
na stole.
Chcemy tylko tej nocy
Zabijającej tęsknotę
i poezję.
Czerwień, czerń i my
Wraz z winem
i muzyką
Oświetleni księżycem
Nadzy w objęciu
trwamy.
Płatki róż w kieliszku
zamiast wina
Czerwonego jak krew.
Pijemy za szczęśliwą miłość
I śmierć.
EiA
wtorek, 2 czerwca 2009
Filozofia dziejów
ucisz się!
nie mam wyrzutów sumienia
jestem fizycznie wolna
pełna pustej nadziei
i wiary w zepsutą filozofię dziejów
to nie miało być tak
człowiek nie miał mieć
tyle tkanek
tyle żył
tyle nerwowych zakończeń
proszę zauważyć
bez narzuconej estetycznej trwogi
jaka to piękna góra mięsa
z sercem stwardniałym na kamień
ach, jaka to piękna ruina!
mówią, że cudownie jest być
pozornie szczęśliwym
wznosić się coraz wyżej
i na zdrętwiałych palcach
sięgać pozornego nieba
ale ja nie chcę być tylko szczęśliwa
chcę być świadoma
głębi swojego upadku
i codziennie
po kawałku
sklejać swoją nadzieję
od nowa
szanowna publiczności dziejów!
mam oto zaszczyt oświadczyć
że Bóg umarł
w szlafroku i w kapciach
przed telewizorem
My, dzieci filozofii dziejów
wbiliśmy sztylet absurdalności
w ostatniego z mędrców
człowiek musi być silny
człowiek musi być wielki
człowiek musi być…
(mówią)
by po tylu latach
przyznać się przed samym sobą
że Bóg był jedynie
narzędziem w powykręcanych
głodem miłości rękach
że ten świat
jedyny
w którym przyszło nam żyć
ciągle trwa
tylko dlatego, bo
innego już nie ma
i innego nie będzie
…świat
ma tylko kilka luster
w których próbują się
zobaczyć ludzie
…świat
ma tylko kilka
pokrytych rdzą
i ludzką naiwnością luster
w których nic już nie widać
Tetyda
niedziela, 5 kwietnia 2009
Czy dekadentyzm ma sens? Czy warto głosić upadek cywilizacji, fin de siecle?
Dokąd zmierzamy?
Niektórzy mówią, że dążymy do końca epoki. Ich zdaniem wszystkie znaki - zepsucie, zdegenerowana moralność i stagnacja, która opanowała dzisiejszego człowieka, są dowodami na schyłkowość naszych czasów. Na pewno jest w tym wiele racji, gdyż co może nastąpić po epoce, w której nie ma już nadziei na postęp?
Wszystko wywalczyliśmy - demokrację, wolność jednostki i zezwolenie na nieskrępowany niczym indywidualizm. Przeżyliśmy rewolucję październikową i rewolucję seksualną. Przetrwaliśmy dwie wojny światowe, komunizm, szalone lata 60., erę disco. Moda zatacza kręgi i czerpie inspiracje z poprzednich dekad, ponieważ projektanci nie mogą stworzyć niczego nowatorskiego. Artyści - rebelianci uwolnili sztukę ze wszelkich granic i otworzyli przed nią niczym nieograniczone ścieżki rozwoju.
Ale my już przeszliśmy wszystkie te ścieżki. Eksperyment nie jest już eksperymentem, tylko nieświadomą, sentymentalną wędrówką w przeszłość.
Ludzkość wpadła w upragnioną pułapkę wolności. A w idealnym świecie wolności nie ma miejsca na bunt i nie ma wroga, przeciw któremu można się buntować.
Dekadenci widzą całą beznadzieję dnia dzisiejszego i rezygnują. Walka dla idei to pojęcie całkowicie im obce, dlatego wolą głosić upadek cywilizacji europejskiej i czekać na nią z masochistyczną satysfakcją ze swoich spełniających się przepowiedni.
Ale może jest coś, co można zrobić w tym bezprzyszłościowym świecie? Może udałoby się przywrócić mu przyszłość poprzez powrót do rzeczy przeszłych?
Spójrzmy na rzeczywistość z drugiej strony. Powróćmy do przeszłych idei! Skończmy z postmodernizmem i malkontencją, z upadkiem dawnej formy. Porządkując nasz świat, przywracając mu stare, nieskażone chorobą naszych czasów ramy i odkurzając przeszłość, moglibyśmy znów stworzyć przyszłość. Przywracając granice, będziemy mogli znów je przekraczać. Formy, wyraźne formy, które znów zawładną światem, będą mogły z czasem stać się naszym wrogiem, czymś, przeciw czemu będziemy się jednoczyć.
Zasady, które porzuciliśmy w przeczuciu, że są nam ciężarem, tak naprawdę były naszą wolnością, czymś, o czym mogliśmy myśleć z nienawiścią. Mogliśmy marzyć o walce z nimi, a walka ze znienawidzonymi zasadami jest prawdziwym szczęściem.
Kiedyś to dążenie do celu, a nie jego osiągnięcie, było wartością. Dziś rodzimy się w świecie celów osiągniętych, gdzie nie możemy sami podjąć tej tak ważnej dla człowieka wędrówki.
Kim więc warto być? Dekadentem, uważającym, że brak wroga usprawiedliwia jego obojętność i niedziałanie, czy może jego opozycjonistą, tworzącym od nowa świat starych zasad, przeciw którym następnie będzie znów mógł walczyć i znów czuć się potrzebny?
Wydaje się, że każdy wybór jest zły, że dzisiejszy człowiek jest bohaterem tragicznym, postawionym wobec fatum, z którym i tak nie wygra. Choroba wieku jest naszym fatum, od którego się nie uwolnimy. Dlatego też nie przesądzam, która postawa jest lepsza, która ma więcej sensu. Pomyśl sam, czy masz siłę dążyć, czy wolisz tęsknić za dążeniem. A może zniknęły już wszelkie Twoje tęsknoty, oprócz jednej - pragnienia niebytu?
Dagme
Niektórzy mówią, że dążymy do końca epoki. Ich zdaniem wszystkie znaki - zepsucie, zdegenerowana moralność i stagnacja, która opanowała dzisiejszego człowieka, są dowodami na schyłkowość naszych czasów. Na pewno jest w tym wiele racji, gdyż co może nastąpić po epoce, w której nie ma już nadziei na postęp?
Wszystko wywalczyliśmy - demokrację, wolność jednostki i zezwolenie na nieskrępowany niczym indywidualizm. Przeżyliśmy rewolucję październikową i rewolucję seksualną. Przetrwaliśmy dwie wojny światowe, komunizm, szalone lata 60., erę disco. Moda zatacza kręgi i czerpie inspiracje z poprzednich dekad, ponieważ projektanci nie mogą stworzyć niczego nowatorskiego. Artyści - rebelianci uwolnili sztukę ze wszelkich granic i otworzyli przed nią niczym nieograniczone ścieżki rozwoju.
Ale my już przeszliśmy wszystkie te ścieżki. Eksperyment nie jest już eksperymentem, tylko nieświadomą, sentymentalną wędrówką w przeszłość.
Ludzkość wpadła w upragnioną pułapkę wolności. A w idealnym świecie wolności nie ma miejsca na bunt i nie ma wroga, przeciw któremu można się buntować.
Dekadenci widzą całą beznadzieję dnia dzisiejszego i rezygnują. Walka dla idei to pojęcie całkowicie im obce, dlatego wolą głosić upadek cywilizacji europejskiej i czekać na nią z masochistyczną satysfakcją ze swoich spełniających się przepowiedni.
Ale może jest coś, co można zrobić w tym bezprzyszłościowym świecie? Może udałoby się przywrócić mu przyszłość poprzez powrót do rzeczy przeszłych?
Spójrzmy na rzeczywistość z drugiej strony. Powróćmy do przeszłych idei! Skończmy z postmodernizmem i malkontencją, z upadkiem dawnej formy. Porządkując nasz świat, przywracając mu stare, nieskażone chorobą naszych czasów ramy i odkurzając przeszłość, moglibyśmy znów stworzyć przyszłość. Przywracając granice, będziemy mogli znów je przekraczać. Formy, wyraźne formy, które znów zawładną światem, będą mogły z czasem stać się naszym wrogiem, czymś, przeciw czemu będziemy się jednoczyć.
Zasady, które porzuciliśmy w przeczuciu, że są nam ciężarem, tak naprawdę były naszą wolnością, czymś, o czym mogliśmy myśleć z nienawiścią. Mogliśmy marzyć o walce z nimi, a walka ze znienawidzonymi zasadami jest prawdziwym szczęściem.
Kiedyś to dążenie do celu, a nie jego osiągnięcie, było wartością. Dziś rodzimy się w świecie celów osiągniętych, gdzie nie możemy sami podjąć tej tak ważnej dla człowieka wędrówki.
Kim więc warto być? Dekadentem, uważającym, że brak wroga usprawiedliwia jego obojętność i niedziałanie, czy może jego opozycjonistą, tworzącym od nowa świat starych zasad, przeciw którym następnie będzie znów mógł walczyć i znów czuć się potrzebny?
Wydaje się, że każdy wybór jest zły, że dzisiejszy człowiek jest bohaterem tragicznym, postawionym wobec fatum, z którym i tak nie wygra. Choroba wieku jest naszym fatum, od którego się nie uwolnimy. Dlatego też nie przesądzam, która postawa jest lepsza, która ma więcej sensu. Pomyśl sam, czy masz siłę dążyć, czy wolisz tęsknić za dążeniem. A może zniknęły już wszelkie Twoje tęsknoty, oprócz jednej - pragnienia niebytu?
Dagme
piątek, 20 marca 2009
Ironia
wśród wypaczonych idei
otoczeni murem
goniąc za ...
a w ręku sierp
noga jak młot
komunizm za nami
masa przed nami
zrzucamy ubrania
- uniform jest nasz!
jednostka krzyczy: TO MY!
drogi zawiłe to proste autostrady
pytań już nie ma
jest Bóg i Pył
wiatr i nicość...
a TY?
Ipse
otoczeni murem
goniąc za ...
a w ręku sierp
noga jak młot
komunizm za nami
masa przed nami
zrzucamy ubrania
- uniform jest nasz!
jednostka krzyczy: TO MY!
drogi zawiłe to proste autostrady
pytań już nie ma
jest Bóg i Pył
wiatr i nicość...
a TY?
Ipse
czwartek, 12 marca 2009
Do Lolity
Powiadają że chcesz
Powiadają że lubisz
Mówią śmiej się
I się śmiejesz
Mówią tańcz
I tańczysz
Mówią jesteś szczęśliwa
I pokazujesz szereg białych zębów
W lekko rozchylonych ustach
Bajki dla dzieci
To jego oddech
Jego ramię
Ciepła pościel
Pamiętasz dzieciństwo?
To powiedz czym jest
Jesteś dorosła
Oni rozumieją
Czy ty już wszystko wiesz
Ponoć znasz miłość
....
Płaczesz?
Nie, ty nie możesz
- śmiej się i tańcz!
Ipse
wtorek, 10 marca 2009
******
Czy jesteś człowiekiem prawdziwym? Zastanawiałeś się kiedyś nad swoim prawdziwym ja? Co czujesz, przebywając w tłumie? Wyobcowanie, irytację? Przeczytaj, moje słowa i zastanów się - kim jesteś?
Naszym światem rządzi masa, a nasze czasy są czasami całkowicie wyindywidualizowanego społeczeństwa. Oto bowiem wkroczyliśmy w wiek, gdzie potęgą są tłumy, a lud świętością. Demokracja jest naszym Bogiem, za którego jesteśmy w stanie oddać życie. My, racjonalni ateiści XXI wieku, na jej ołtarzu jesteśmy w stanie złożyć ofiarę z samych siebie. Ale czy to ma sens?
A Ty, człowieku XXI wieku, jak się czujesz tutaj, w naszym świecie? Jeżeli jesteś człowiekiem - czy też wyznajesz naszych bożków, nasze 3M - miasto, masę i maszynę? Modlisz się do nich; modlisz się, by znów przetrwać kolejny dzień. A może oddajesz im cześć zaraz po Demokracji?
W tłumie, na ulicy, w autobusie, wszędzie, gdzie się znajdujesz, możesz przypatrzeć się naszemu hołubionemu tłumowi, możesz przysłuchiwać się ich rozmowom, zaprzyjaźnić się z nimi, a nawet zbratać!
Cóż to, nie możesz? Czujesz się nimi rozczarowany? Pomyśl, rozczarowany jesteś przedstawicielami ludu, czyli tymi, którzy dzięki Demokracji mają władzę. Dlaczego oni nie są jak bohaterowie Homera? - myślisz. Jeżeli tak myślisz, to ja wystawię Ci diagnozę - cierpisz na bowaryzm, nieuleczalną chorobę współczesnego indywidualisty. Świat książek, pełen wspaniałych bohaterów, prawdziwych przyjaciół, wartości i przygód wciągnął Cię tak, że nie zauważasz, że to tylko świat książek.
Być może - jedyny prawdziwy świat, choć nierealny.
Być może - świat realny nie jest światem prawdziwym, skoro składa się z samych produktów zastępczych.
Być może to prawda, ale kto Ci uwierzy?
Nie chcę, byś myślał, że jestem nihilistą. Że gardzę wszystkim, co mnie otacza. Pogardzam ludźmi, lecz nie człowiekiem. Człowiek - jako jednostka - jest niezmiernie fascynującą istotą, natomiast ludzie - masa - to odpychający twór.
Nie gardzę człowiekiem prawdziwym z całą gamą jego odczuć i emocji, z jego przemyśleniami i całą kulturą, którą stworzył. Ale cóż mogę myśleć o ludziach, o tych, którzy jedzą, śpią, rozmnażają się. O jednej, wielogłowej, przerażającej istocie, która wysysa z człowieka całą jego siłę witalną.
Przedstawicielu człowieczeństwa, obudź się! Przestań zadowalać się tanimi produktami zastępczymi. Zamiast miłości - przypadkowy seks; zamiast szczęścia - zadowolenie; zamiast sztuki - telenowele w telewizji.
Naprawdę tego chcesz? Żyć półżyciem, okłamywać siebie, po to tylko, by się wpasować, zdobyć akceptację tłumu, którego i tak nie obchodzisz? Wiem, że nie; wiem, że chcesz prawdziwego świata z książek. Nie walcz więc z tym, czego oczekujesz od świata, nie rezygnuj. Nie lecz się z bowaryzmu - rozwiń go, karm własną duszą.
Zastanów się głęboko - czy jesteś człowiekiem?
Jeżeli tak, to zdejmij wreszcie z twarzy maskę i chodź za mną. Nie gwarantuję Ci szczęścia - zapewniam, że będziesz cierpieć; nie mogę też obiecać, że będziesz czuł się bezpieczny - stale towarzyszył Ci będzie lęk; nie znajdziesz też przyjaciół - tylko otaczającą zewsząd samotność.
Ale może coś wygrasz, ważniejszego od iluzji świata. Może wygrasz swoje zatracone człowieczeństwo.
Może warto iść pod prąd? Zdecyduj. Jeżeli pomyślisz, że warto, to chodź za mną, pokażę Ci, jak mógłby wyglądać świat, gdybyśmy to My byli siłą napędową, a nie lud.
Dagme
Naszym światem rządzi masa, a nasze czasy są czasami całkowicie wyindywidualizowanego społeczeństwa. Oto bowiem wkroczyliśmy w wiek, gdzie potęgą są tłumy, a lud świętością. Demokracja jest naszym Bogiem, za którego jesteśmy w stanie oddać życie. My, racjonalni ateiści XXI wieku, na jej ołtarzu jesteśmy w stanie złożyć ofiarę z samych siebie. Ale czy to ma sens?
A Ty, człowieku XXI wieku, jak się czujesz tutaj, w naszym świecie? Jeżeli jesteś człowiekiem - czy też wyznajesz naszych bożków, nasze 3M - miasto, masę i maszynę? Modlisz się do nich; modlisz się, by znów przetrwać kolejny dzień. A może oddajesz im cześć zaraz po Demokracji?
W tłumie, na ulicy, w autobusie, wszędzie, gdzie się znajdujesz, możesz przypatrzeć się naszemu hołubionemu tłumowi, możesz przysłuchiwać się ich rozmowom, zaprzyjaźnić się z nimi, a nawet zbratać!
Cóż to, nie możesz? Czujesz się nimi rozczarowany? Pomyśl, rozczarowany jesteś przedstawicielami ludu, czyli tymi, którzy dzięki Demokracji mają władzę. Dlaczego oni nie są jak bohaterowie Homera? - myślisz. Jeżeli tak myślisz, to ja wystawię Ci diagnozę - cierpisz na bowaryzm, nieuleczalną chorobę współczesnego indywidualisty. Świat książek, pełen wspaniałych bohaterów, prawdziwych przyjaciół, wartości i przygód wciągnął Cię tak, że nie zauważasz, że to tylko świat książek.
Być może - jedyny prawdziwy świat, choć nierealny.
Być może - świat realny nie jest światem prawdziwym, skoro składa się z samych produktów zastępczych.
Być może to prawda, ale kto Ci uwierzy?
Nie chcę, byś myślał, że jestem nihilistą. Że gardzę wszystkim, co mnie otacza. Pogardzam ludźmi, lecz nie człowiekiem. Człowiek - jako jednostka - jest niezmiernie fascynującą istotą, natomiast ludzie - masa - to odpychający twór.
Nie gardzę człowiekiem prawdziwym z całą gamą jego odczuć i emocji, z jego przemyśleniami i całą kulturą, którą stworzył. Ale cóż mogę myśleć o ludziach, o tych, którzy jedzą, śpią, rozmnażają się. O jednej, wielogłowej, przerażającej istocie, która wysysa z człowieka całą jego siłę witalną.
Przedstawicielu człowieczeństwa, obudź się! Przestań zadowalać się tanimi produktami zastępczymi. Zamiast miłości - przypadkowy seks; zamiast szczęścia - zadowolenie; zamiast sztuki - telenowele w telewizji.
Naprawdę tego chcesz? Żyć półżyciem, okłamywać siebie, po to tylko, by się wpasować, zdobyć akceptację tłumu, którego i tak nie obchodzisz? Wiem, że nie; wiem, że chcesz prawdziwego świata z książek. Nie walcz więc z tym, czego oczekujesz od świata, nie rezygnuj. Nie lecz się z bowaryzmu - rozwiń go, karm własną duszą.
Zastanów się głęboko - czy jesteś człowiekiem?
Jeżeli tak, to zdejmij wreszcie z twarzy maskę i chodź za mną. Nie gwarantuję Ci szczęścia - zapewniam, że będziesz cierpieć; nie mogę też obiecać, że będziesz czuł się bezpieczny - stale towarzyszył Ci będzie lęk; nie znajdziesz też przyjaciół - tylko otaczającą zewsząd samotność.
Ale może coś wygrasz, ważniejszego od iluzji świata. Może wygrasz swoje zatracone człowieczeństwo.
Może warto iść pod prąd? Zdecyduj. Jeżeli pomyślisz, że warto, to chodź za mną, pokażę Ci, jak mógłby wyglądać świat, gdybyśmy to My byli siłą napędową, a nie lud.
Dagme
sobota, 7 marca 2009
Forpoczty - Reaktywacja - Einführung
Jest nas troje –współczesna Laokoona grupa,
Ale wąż wspólnych pragnień, dusząc, darzy życiem
I żądłem swe zaszczepia siłę w walce z Gniciem,
By jak Dawid – żyjący potwór zmienić w trupa.
Maria Komornicka
Tak o słynnej grupie wybitnych artystów piszących Forpoczty pisała równie wybitna Maria Komornicka. Czym są Forpoczty i do kogo są skierowane?
Forpoczty to tom zbiorowy Wacława Nałkowskiego, Cezarego Jellenty oraz Marii Komornickiej. Autorzy w swoim dziele podzielili społeczeństwo na parę grup; w rzeczywistości chodziło o wyróżnienie jednostek wybitnych i troglodytów. Ci młodopolscy artyści w dużej mierze opierali się na filozofii Fryderyka Nietzschego (co uwidacznia się zwłaszcza w twórczości Marii Komornickiej vel Piotra Odmieńca Własta). Owi troglodyci zaś, to jednostki pozbawione uczuć wyższych, dostrzegania tego, co zauważają tylko ci pierwsi.
Jednostki wybitne cechują się zwłaszcza wrodzoną wrażliwością; są nerwowcami, a ich dusze nigdy nie mogą zaznać spokoju. To wszystko sprawia, iż są oni wyjątkowi,
a jednocześnie zagubieni w świecie, którym rządzi szara masa.
Nas jest na pewno więcej. Odczuwających Weltschmerz, Sehnsucht za tym, co odległe od rzeczywistości, jednak nasza wrażliwość, a raczej nadwrażliwość na otaczający świat, niekiedy sprawia, że nie możemy właściwie koegzystować. Ale co tak naprawdę oznacza właściwe życie? Być może naszym przeznaczeniem jest niemożność dotarcia do szczęścia.
Jesteśmy dekadentami. Mimo że gardzimy indolencją, to niekiedy zdarza nam się bierna postawa wobec egzystencji. Poszukujemy szczęścia, ale rzeczywisty świat nie jest chyba miejscem, na którym go znajdziemy.
Jesteśmy somnambulikami błądzącymi w przestworzach. Potykamy się o chmury, próbując dosięgnąć nieba. To nie ten czas i nie to miejsce. Jesteśmy ofiarami epoki, w której żyjemy, ale jeśli spotkamy się razem na jednej z chmur, być może choć na chwilę poczujemy rozkosz egzystencji.
Chcemy reaktywować Forpoczty. Ale nie dlatego, żeby się cofać, zaglądać do przeszłości, ale po to by w przyszłość spoglądać z uśmiechem.
Nasza twórczości wpisuje się w ramy dekadentyzmu, egzystencjalizmu i... absurdu? Bo przecież wszyscy jesteśmy ludźmi absurdalnymi. Jeśli czujesz to samo, co my - dołącz do nas! Nie próbuj na siłę bratać się z troglodytami... To syzyfowa praca. Wtaczajmy swój kamień razem!
EiA
Ale wąż wspólnych pragnień, dusząc, darzy życiem
I żądłem swe zaszczepia siłę w walce z Gniciem,
By jak Dawid – żyjący potwór zmienić w trupa.
Maria Komornicka
Tak o słynnej grupie wybitnych artystów piszących Forpoczty pisała równie wybitna Maria Komornicka. Czym są Forpoczty i do kogo są skierowane?
Forpoczty to tom zbiorowy Wacława Nałkowskiego, Cezarego Jellenty oraz Marii Komornickiej. Autorzy w swoim dziele podzielili społeczeństwo na parę grup; w rzeczywistości chodziło o wyróżnienie jednostek wybitnych i troglodytów. Ci młodopolscy artyści w dużej mierze opierali się na filozofii Fryderyka Nietzschego (co uwidacznia się zwłaszcza w twórczości Marii Komornickiej vel Piotra Odmieńca Własta). Owi troglodyci zaś, to jednostki pozbawione uczuć wyższych, dostrzegania tego, co zauważają tylko ci pierwsi.
Jednostki wybitne cechują się zwłaszcza wrodzoną wrażliwością; są nerwowcami, a ich dusze nigdy nie mogą zaznać spokoju. To wszystko sprawia, iż są oni wyjątkowi,
a jednocześnie zagubieni w świecie, którym rządzi szara masa.
Nas jest na pewno więcej. Odczuwających Weltschmerz, Sehnsucht za tym, co odległe od rzeczywistości, jednak nasza wrażliwość, a raczej nadwrażliwość na otaczający świat, niekiedy sprawia, że nie możemy właściwie koegzystować. Ale co tak naprawdę oznacza właściwe życie? Być może naszym przeznaczeniem jest niemożność dotarcia do szczęścia.
Jesteśmy dekadentami. Mimo że gardzimy indolencją, to niekiedy zdarza nam się bierna postawa wobec egzystencji. Poszukujemy szczęścia, ale rzeczywisty świat nie jest chyba miejscem, na którym go znajdziemy.
Jesteśmy somnambulikami błądzącymi w przestworzach. Potykamy się o chmury, próbując dosięgnąć nieba. To nie ten czas i nie to miejsce. Jesteśmy ofiarami epoki, w której żyjemy, ale jeśli spotkamy się razem na jednej z chmur, być może choć na chwilę poczujemy rozkosz egzystencji.
Chcemy reaktywować Forpoczty. Ale nie dlatego, żeby się cofać, zaglądać do przeszłości, ale po to by w przyszłość spoglądać z uśmiechem.
Nasza twórczości wpisuje się w ramy dekadentyzmu, egzystencjalizmu i... absurdu? Bo przecież wszyscy jesteśmy ludźmi absurdalnymi. Jeśli czujesz to samo, co my - dołącz do nas! Nie próbuj na siłę bratać się z troglodytami... To syzyfowa praca. Wtaczajmy swój kamień razem!
EiA
Subskrybuj:
Posty (Atom)